Ciężkie krople uderzały rytmicznie o tafle szyb i spływały gdzieś w głąb, nieznany nawet dla duchów. Tydzień przeminął niezauważalnie, nie zabrał jednak ze sobą ponurych wspomnień, może tylko nieznacznie wyblakły, jak wszystko z upływem czasu. Gruzy, które szpeciły dotąd majestatyczny zamek i przypominały o minionych wydarzeniach, zniknęły. Każde choćby najmniejsze zniszczenia było natychmiast reperowane przez woźnego, który sumiennie wykonywał swoje obowiązki, nie pozwalając, by jakiś smarkacz wchodził mu podczas tego w drogę. Uczniowie również dochodzili do siebie, zupełnie jak mury zamku, stopniowo, stawiając cegiełkę na cegiełce, pod czujnym okiem pani Pomfrey, która pilnowała, aby nikt, kto nie był w pełni zdrów - nie opuścił Skrzydła Szpitalnego. Czas przeznaczony na wspominanie zmarłych, minął bezpowrotnie, teraz najbardziej liczył się powrót do starej, dobrej normalności, która gdzieś się zagubiła, pośród mrocznych cieni wniesionych do zamku przez Śmierciożerców. Wielka Sala ponownie przyciągała do siebie uczniów szeroko otwartymi ramionami, z których biło ciepło i niepewne poczucie bezpieczeństwa. Świece płomiennym blaskiem częstowały wszystkich wokół, a uczniowie czerpali z niego pocieszenie, nadzieję na lepszą przyszłość, w której mrok już na dłużej nigdy nie zagości. Jedynie przy ogromnym nauczycielskim stole, który teraz sobie liczył mniejszą ilość nauczających, panowało niezrozumiane poruszenie, jakby jakiś zimny i zdradziecki głos szemrał w tle i powodował obawy w ich drżących od zmieszanych uczuć sercach. Jedynie Severus Snape zachowywał chłodne opanowanie, a swoich współpracowników obdarzał spojrzeniami spode łba, jakby nie mógł pojąć ich bezcelowego podenerwowania. Banda nędznych strusipiórków, mimowolnie przeszło mu przez myśl. Wszystko więc stopniowo powracało do starego trybu życia.
Każda najmniejsza i pozornie nic nie znacząca sekunda się liczy. W ciągu kilku sekund można zadać brutalny cios słowami, a nawet odmienić czyjeś życie na zawsze. Neville w pocie czoła robił, co mógł, by Skrzydło Szpitale w końcu opustoszało. Towarzystwa dotrzymywała mu Luna, która, o dziwo, była tą, która powstrzymywała go przed zupełnym zwariowaniem. Jeszcze do niedawna, zaledwie dwa dni temu, to właśnie on był pacjentem z wielką, brzydką szramą na twarzy, teraz - działał jako najbardziej zaufany pomocnik pani Pomfrey. Gdy Hermiona wchodziła do Skrzydła, zastała go pochylonego nad jakimś zmaltretowanym zaklęciem pierwszoroczniakiem, któremu prawdopodobnie dodawał otuchy słowami.
- Ciągle tak robi, no wiesz, pomaga im - powiedziała cicho Luna, która nie wiadomo kiedy pojawiła się tuż przy boku zdumionej Gryfonki. Hermiona z trudem rozpoznawała odnowione Skrzydło Szpitalne, gdyż nie przypominało już tego obrazu nędzy i rozpaczy sprzed tygodnia. Co więcej, teraz było siedliskiem niosącym pocieszenie. Blondynka wciąż posiadała swój rozmarzony wzrok, aczkolwiek teraz nawet i jej spojrzenie było naznaczone melancholią, co panna Granger zauważyła ze smutkiem. Nie spodziewała się bowiem, że nawet Lunę dosięgną mroczne szpony ostatnich wydarzeń.
- Chciałam pomóc przy sprzątaniu w bibliotece, ale pani Prince mi nie pozwoliła - ciągnęła niezrażona milczeniem koleżanki Luna. Hermiona zareagowała natychmiast, jakby za pomocą magicznego słowa "biblioteka" została wyrwana z zadumania. W końcu to była jej oaza, do której zawsze uciekała, ilekroć miała jakieś zmartwienie. I nie tylko. Tam, gdzie były książki, było też miejsce Hermiony.
- Co się stało z biblioteką? - spytała zaniepokojona, kierując swój wzrok na bladą twarz Krukonki, zajętej teraz przyglądaniem się swoim czarnym guzikom od cienkiego, niebieskiego sweterka, który wydawał się być o wiele za duży dla drobnej dziewczyny. W tym samym czasie zdążył podejść do nich Neville, w którym ciężko było rozpoznać tego niezdarnego chłopca z pierwszej klasy, który stale gubił swoją ropuchę. Bardzo się zmienił od tamtego czasu. Po nim najłatwiej było poznać, jakie piętno na człowieku odciska strach.
- Nie słyszałaś? Śmierciożercy zupełnie ją splądrowali, szczególnie zniszczyli Dział Ksiąg Zakazanych - powiedział zaskoczonej Hermionie chłopak, którego czoło zdobił biały bandaż, dowód, że i on dzielnie bronił Hogwartu przed obcymi. Dziwne, że pani Pomfrey pozwoliła mu pracować w takim stanie, pomyślała trzeźwo Hermiona. Późniejsze słowa Nevilla przestały do niej docierać, jakby ktoś nagle wyciągnął wtyczkę z kontaktu. W głowie widziała już całkiem odmienną scenkę, a mianowicie dwóch rozmawiających Ślizgonów. "Oni czegoś szukali..." Może to właśnie dlatego przeczesywali bibliotekę? Co takiego mogło się tam znajdować? Muszę znaleźć Harrego i Rona! Tylko ta jedna myśl kołatała się Gryfonce po inteligentnej głowie.
- Przepraszam Was, muszę z kimś porozmawiać. - Umiejętnie zakończyła krótką, acz pożyteczną rozmowę ze znajomymi. Byli co najmniej zdziwieni nietypowym zachowaniem koleżanki, ale zanim zdążyli zapytać o wyjaśnienia, jej ciemna szopa włosów już znikała za rogiem.
- O co jej mogło chodzić? - spytał Neville, przenosząc swoje spojrzenie na Lunę, która ponownie skupiła się na guzikach. Czasami zastanawiał się, czy to był jej sposób obrony, może dzięki temu odcinała się od pełnego niezrozumienia świata?
Krukonka tylko wzruszyła ramionami i posłała mu uśmiech, jeden z tych, który zawsze go zawstydzał. Gryfon powrócił do swojego poprzedniego zajęcia, lecz tym razem dołączyła do niego Luna i już razem wspierali ostatnich walecznych i poszkodowanych w bitwie o... Hogwart?
***
Ludzie dzielą się na tych przyciągających i odpychających. Nie jest to równoznaczne z tym, że ci pierwsi bezprecedensowo zostali obdarzeni wyjątkową urodą. Uroda niekoniecznie idzie w parze z esencją magnetyzmu. Istnieją przecież ludzie, którzy swoim nieskazitelnym charakterem, przekonują do siebie ludzi nawet z największymi uprzedzeniami, które na pierwszy rzut oka, wydają się być nie do przetarcia. I nie jest im do tego potrzebny wygląd na miarę greckiego boga ani wyimaginowanego przez masowe media wizerunku człowieka idealnego.
Bliźniacy klasyfikowali Snape'a jako okaz wyjątkowy. Nie był odpychający wyłącznie na dwa przyjęte wcześniej przez nich kryteria - nieprzeciętnej nieurodziwości i problemów samozachowawczych. Wiele z nietoperzów o parszywej osobowości, wciąż mogło poszczycić się tysiącem sprzymierzeńców w walce o pokarm bądź terytorium. Ten jednak do takich nie należał i nie decydowały o tym ani jego przetłuszczone włosy - które prawdopodobnie nigdy w życiu nie miały do czynienia z szamponem - ani wiecznie zmiętolona szata, ani wyraz wiecznego zakwaszenia - przypuszczalnie oparami - ani osobowość psychopaty. Przyczyną tego było coś, czego nie potrafili ubrać w słowa. I to właśnie ta nieprzeciętna rzecz sprawiała, że odpychał on każdego, bez względu na upodobania smakowe. Cholerny pedant.
- Przyłóżcie się bardziej, chyba że chcecie, żebym pomyślał, iż Weasleyowie są beznadziejni w dosłownie każdej dziedzinie, nawet tej niewymagającej użycia czarów bądź centralnego ośrodka ludzkiego ciała, który zresztą wydaje się być u was opóźniony w rozwoju ewolucyjnym. Żeby szanownych panów bardziej zmotywować, oświadczam, że każdy niedoczyszczony kociołek, będzie równoznaczny z dodatkowym super-dniem, mogącym zostać przez was przeznaczonym do doskonalenia umiejętności porządkowych - sprzątających.
Fred wykrzywił się zniesmaczony, po czym trąc mugolską szczoteczką do zębów zabrudzony kocioł, nacharkał George'owi do jego dopiero co wypolerowanego garnka.
- Stary, oszalałeś? Gdzie się podział twój wzmożony ślinotok, gdy Snape sterczał nad nami, sprawdzając czystość swojego arsenału i siejąc zniesmaczenie swoimi niedomytymi i niepoczesanymi kołtunami?
- Nie szczekaj, nie będzie widać zamazów, a chociaż pozostawimy na nich jakąś pamiątkę, w postaci swojego DNA, które będzie mogło przypominać mu, jakimi wspaniałymi szlabanowiczami jesteśmy. Mam nadzieję, że Snape ugotuje sobie kiedyś w nim coś na obiad, niech moja ślina wypali mu przełyk - wycedził uradowany swoim nieprzeciętnym pomysłem Fred.
- Sabotaż piękny, braciszku, ale mało efektywny. Ja to bym wolał zafundować mu coś, czego będzie w pełni świadom. Wiesz, w celach czysto obserwacyjnych - wyjaśnił. - Chciałbym zobaczyć, jakie tam jeszcze wyrazy twarzy chowa w tym swoim ubogim wachlarzu mimicznym. Swoją drogą, co za kretyn nienawidzący mugoli, trzyma w swoim składziku mugolskie szczotki. Skąd on je do cholery wytrzasnął? Skoro już je zapindolił, to nie mógł sobie dołożyć do koszyka szamponu? - zironizował zniesmaczony George, krzywiąc się na samą myśl o plątaninie niedomytych kudłów czarnowłosego.
- Na pewno nie od naszego staruszka - oświadczył pewnie Fred, łapiąc się za obolały kark, by chociaż minimalnie uśmierzyć wzmożony w nim ból. - Może Dumbek go zaopatruje, on lubi takie dziwactwa. Ale przyznaj, warto było, nawet jeśli musimy teraz odpokutowywać to czyszczeniem jego parszywych zabawek.
- Owszem, było warto - przytaknął mu delikatnie wzruszony George, co zdawało się być naprawdę rzadkim widokiem, zważając na jego wesołe i luźne usposobienie. - Wyraz twarzy tych ludzi, kiedy niebo pokryło się roziskrzonymi refleksami, będzie godnym do zapamiętania wspomnieniem na całe życie. Lepszy niż mina Rona, kiedy dowiedział się, że podzieli losy naszego kochanego, zadufanego w sobie braciszka - Percy'ego, na posadce naczelnego perfekta Gryffindoru. Może i nie przebiliśmy ujmującego śpiewu trytonów ani arcy-śmiercionośnego deszczu strzał, zafundowanego nam przez centaury - hogwarckich incognito, ale stary, odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Widowisko, by uczcić śmierć walczących, było warte każdego pensa, przelanego zresztą nie tylko z naszych własnych kieszeni. Hm, tyle że to nie były fajerwerki, jak wszyscy myśleli.
- Ha! A to ci psikus. I on pewnie sądził tak samo, dlatego odpracowujemy kolejny dzień - bo zdołaliśmy go zaskoczyć czymś, na co nie był przygotowany, dzięki czemu możemy dopisać kolejne zwycięstwo do naszej policyjnej kartoteki - wyszczerzył się Fred, pocierając mocniej ścierką brzeg niedomytego wcześniej przez niego kotła. - Czasami będąc u niego w gabinecie czuję się jak prawdziwy kryminalista.
- Ja tam to czuję się jak mugolski więzień, odpracowujący jakąś tam karę za swoje bardzo, bardzo złe występki - niezbyt słuchałem tych wywodów ojca. W sumie to wcale - parsknął śmiechem. - Słuchaj, a może to z powodu jego wiecznie skwaszonej od oparów miny? Braciszku, widziałeś, żeby on się kiedykolwiek uśmiechał? Ale wiesz, tak ciepło, przyjaźnie, milutko - sprostował. - Osobiście nawet nie widziałem, żeby miewał jakiekolwiek inne mimiczne skurcze. Oczywiście poza tymi zgorszonymi - dodał pośpiesznie. - Założę się, że tego wyrazu twarzy nie załączył sobie nawet do swojego ubogiego wachlarzyka, a jeśli tak, to mieści się on na rączce, bowiem na co dzień jest on w ogóle niewidoczny, daję słowo.
- Czyżbyście czuli potrzebę dalszego doskonalenia swoich wątłych i beznadziejnych rąk, a także umiejętności sprawnego i umiejętnego sprzątania?
- W celu przeznaczenia ich do celów użytkowych profesora? - zapytał ostentacyjnie Fred, siląc się na zaskoczony ton, który wprawdzie sam w sobie niósł już nutkę sarkazmu. Bliźniacy byli znani ze swoich firmowych żartów, które niekoniecznie były dla Snape'a zjadliwe.
- Chodzi o jakieś specjalne świadczenie usług? - dopytywał się fałszywie zaintrygowany George.
- Równie specjalnych, jak wasze społeczne nieobycie i brak zdolności manualnych - wysyczał srogo Snape, gromiąc wzrokiem ich prawie że już uśmiechnięte twarze.
- A, to nie, w żadnym wypadku - rzucił beztrosko Fred.
- Jestem przekonany, że profesor sam świetnie sprawdziłby się w tej dziedzinie - zawtórował mu George, błyskając śnieżnobiałymi zębami i śmiejąc się wesoło z prowokującej odpowiedzi brata, równocześnie podziwiając zmarszczoną twarz Nietoperza.
- Widzę, że komuś dziś humor dopisuje. Dobrze jest się poczuć czasem do czegoś zdatnym, nie sądzicie? To wspaniałe uczucie - czuć się potrzebnym - wydyszał jadowicie. - Cudownie zaciera wypracowane przez lata poczucie beznadziejności. Jutro widzimy się ponownie o 18.00 - rzucił, a kącik jego ust delikatnie, niemalże niezauważalnie, drgnął. Już nie mógł się doczekać, żeby zafundować im szlaban, jakiego jeszcze nie mieli okazji zaznać. W końcu zawsze chował jakieś asy w rękawie.
***
Malfoy stwierdził, że czegoś SZUKALI.
Harry był TEGO SAMEGO zdania.
I ona również COŚ przeczuwała.
Idąc do biblioteki, Hermiona zastanawiała się, jak to rozegrać. Wiedziała, że żaden z nauczycieli nie będzie chciał udzielić jej interesującej ją informacji. A w każdym razie, na pewno nie dobrowolnie. Ba, na pewno zaczną zbywać ją przy pierwszej lepszej okazji, przecież nie mogło być inaczej. Mało tego, z pewnością ani jeden nie będzie chciał nawet pozwolić na to, by dotknęła którejkolwiek z książek. Zupełnie jakby miała zaledwie muśnięciem dłoni sprawić, że któraś z nich spłonie. Mimo to chciała spróbować. Nie, nie była przeświadczona o swojej wielkości myśląc, że zdoła z łatwością podbić serca starszych, tym samym stając się jedynym wyjątkiem w całej tej sytuacji. Jednak musiała w jakiś sposób potwierdzić słowa Luny, dowiedzieć się, co dokładnie zaszło w bibliotece, a przede wszystkim - co z niej zginęło (i czy w ogóle brakuje w niej czegoś ważnego). Przekazy, jak to przekazy, wędrują swobodnie pomiędzy ludźmi. I nawet, jeśli są one przekazywane bądź padają z ust osoby zaufanej, zawsze najlepiej upewnić się jeszcze u źródła. Ot tak, dla pewności. Przecież nie mogła przekazać chłopakom błędnej i jedynie poszlakowej informacji, która mogłaby wywieźć ich trójkę w pole. Musiała więc najpierw ją potwierdzić, i to koniecznie, bowiem w końcu dzięki niej mieli zaplanować swój przyszły schemat działania. Stając w końcu przed upragnioną biblioteką, głęboko zaczerpnęła powietrza. Panna Granger czuła się, jakby miało ono zamiast dodać sił - rozerwać płuca. Upewniwszy się, że nie drgają jej nogi - co akurat stanowiłoby idealny pretekst do tego, by zacząć ją o coś podejrzewać - a także, że jej postawa nie wygląda na podejrzaną, postanowiła beztrosko wejść do biblioteki. Tak, jak zwykła to robić wcześniej, dodając do tego nutkę książkomolowej pasji.
- Dzień dobry - rzuciła pogodnie z wyraźną nutą uprzejmości w głosie.
- Witaj Hermiono - odparła bibliotekarka tonem, który wskazywał na zmęczenie, odrobinę dystansu i chłód. Tak, przede wszystkim chłód. Pocieszyła się jednak, iż pani Prince odnosiła się tak do wszystkich uczniów i na pewno jeszcze nie poznała się na jej zamiarach.
- O boże, to straszne! - zawołała przejęta Hermiona, wciąż grając swoją rolę. To nie tak, że widok biblioteki, a raczej jej stan, wcale nią nie wstrząsnął. Oszem, była wzburzona, wściekła i rozgoryczona, widząc nareszcie obraz kompletnej materialnej destrukcji własnymi oczyma, a nie oczyma Luny. Krew w niej zawrzała, niemniej jednak wciąż prawidłową ocenę całej sytuacji, przysłaniała chęć odkrycia skrywanej tutaj tajemnicy, która - jak sugerowały zniszczenia poniesione przez jeszcze do niedawna uwielbiany przez nią azyl - była na wagę złota.
- Co tu się stało? - wyszeptała ze szczerą grozą, mając jednak nadzieję, że jej zachowanie, pomimo zamiłowania do książek, nie wyda się zbytnio przesadzone. Dla spotęgowania efektu, starała się precyzyjnie oddać drżenie ciała, idąc chwiejnie w stronę starszej kobiety.
- Potraktowano to miejsce jako miejsce treningowe - zironizowała opiekunka bezpiecznej przystani panny Granger. - Tak naprawdę musiała się tu rozegrać jedna z bitew pomiędzy obiema stronami, stąd te zniszczenia - powiedziała niepewnie bibliotekarka, starając się, by jej wyjaśnienie zabrzmiało wiarygodnie, co nie uszło uwadze Hermiony. Ona również grała.
- Pewnie jeden z uczniów wbiegł do środka szukając schronienia - w końcu znajduje się tu wiele regałów - a reszta podążyła za nim wraz ze Śmierciożercami. Zdziwiłabyś się, jak istotną rolę odgrywają w takiej chwili książki, mogą służyć nawet za tarcze w krytycznych sytuacjach - ciągnęła nieprzekonującym tonem pani P, udając wzburzenie związane z używaniem książek do samoobrony.
- Ach, tak. Pewnie ma pani rację - odrzekła pewnie Hermiona, posyłając jej ciepły, aczkolwiek zbolały uśmiech. Ani trochę nie łyknęła tej beznadziejnej bajeczki. Po pierwsze, bibliotekarka opowiadała ją tonem świadczącym o tym, że sama nie wierzy w to, co mówi. Po drugie, mówiąc to, nie patrzyła jej w oczy, co bezprecedensowo świadczyłoby o kłamstwie, biorąc pod uwagę ciągłe odwracanie przez nią wzroku. Po trzecie, przecież to nie trzymało się kupy, zważając na informację, którą Hermiona otrzymała chwilę wcześniej od Luny. Po czwarte, i chyba najważniejsze, biblioteka nie wyglądała jak miejsce walki. Jej wygląd skłaniał widza do wyciągnięcia wniosków, że została po prostu gruntownie, acz brutalnie i gwałtownie, przeszukana. Po piąte, tego wyjaśniać już nawet nie musiała. Postanowiła jakoś zmniejszyć jej podejrzliwość - o ile w ogóle takowa istniała - do minimum.
- Wciąż pamięta pani moje imię, chociaż zwykła pani zapominać większość z nich w stosunkowo krótkim czasie - zaczęła banalnie. - Może to zabrzmi dziwnie i samolubnie w obliczu tego jakże makabrycznego pobojowiska - którym jestem wyjątkowo przejęta - ale bardzo mnie to cieszy. Wiem, to śmieszne - mówić coś takiego w takiej chwili - szepnęła z zakłopotaniem, spuszczając wzrok i pozwalając, by włosy starannie okryły jej twarz.
- Jakbym mogła nie pamiętać najczęstszego albo i jednego z najczęstszych odwiedzających. Zwłaszcza, że często towarzyszył ci ten wyjątkowo upierdliwy i krzykliwy rudzielec. Jak mu tam, Romund? Zresztą, to nie ma teraz najmniejszego znaczenia. Pomimo tego, że niewiele ze sobą rozmawiamy, zawsze zwracałam na ciebie szczególną uwagę. To miłe, gdy ktoś kocha książki równie mocno, jak ja. To wspaniałe dary - odrzekła, zdając się chrypnąć z każdym kolejnym wypowiedzianym przez nią słowem. Czyżby zmiękła? Nie, na pewno nie.
- Jednak niestety, przez to całe zamieszanie prawdopodobnie wiele z nich uległo zniszczeniu, przemieszczeniu bądź nieprzeciętnemu uszkodzeniu. Z pewnością wiele z nich nie będzie nadawało się już do użytku - dodała ze smutkiem. - Całe szczęście, profesor Slughorn - mówiąc to wskazała na zgarbioną postać znajdującą się na drugim końcu biblioteki - i skrzaty świetnie się spisują, pomagając mi przy uporządkowywaniu tego chaosu. Jestem im naprawdę wdzięczna.
Teraz Hermiona miała szansę.
- Może mogłabym pomóc w ułożeniu spisu? - zaproponowała niewinnie, mając nikłą nadzieję, że bibliotekarka zrobi wyjątek i zgodzi się bez żadnych zastrzeżeń. Jednak prawdę mówiąc, spodziewała się odmowy, która spadła na nią jak grom z jasnego nieba.
- Nie, nie. Dziękuję ci Hermiono, doceniam twoje chęci, jednak tym musimy zająć się osobiście. Nie chcę, żebyś poczuła się urażona. Wiem, jak wielką wartość mają dla ciebie książki, a to rzadko spotykane, bo teraz coraz mniejsza część młodzieży je w ten wyjątkowy sposób ceni. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś sumienna i odpowiedzialna, ale jak obie wiemy, każdy wiek ma swoje pokusy i nawet jeśli nie chciałabym generalizować, to i tak muszę przyznać, że ty również do tej osobliwej grupy należysz w jakimś stopniu.
- W porządku, doskonale panią rozumiem - odpowiedziała uspokajająco, ostrożnie oddalając się tyłem. Pani P była tego dnia wyjątkowo wylewna, przypadek? - A co z układaniem książek? Spędziłam w tej bibliotece pół szkolnego życia, doskonale wiem, w jakim miejscu powinny znaleźć się poszczególne egzemplarze, a ponadto mam świetną wiedzę z zakresu wielu dziedzin, która umożliwiłaby mi ich prawidłowe posegregowanie.
- Ułożenie książek na ich prawowitym miejscu za pomocą czarów to jedno, ale sporządzenie ich dokładnego spisu, dokumentacji i oszacowanie strat to drugie. Ta biblioteka jeszcze nigdy nie została tak bardzo wywrócona do góry nogami. Odbudowanie jej zbiorów od podstaw, wymaga wyłącznego nadzoru rady nauczycielskiej i personelu szkoły. Tym bardziej, że splądrowania nie uniknął żaden dział w tej bibliotece, wszystkie zostały dokładnie przemaglowane i zniszczone.
- Splądrowanie? - pomyślała Hermiona. Nie ulegało wątpliwości, że pani P zaczynała gubić się w swoich "zeznaniach", jednak nie chciała jej tego wypominać. Nie, póki nie uzyska najważniejszej dla niej informacji.
- Czyli jednak była już kiedyś ona potraktowana w podobny sposób? - dopytywała Hermiona, łapiąc ją ostrożnie za słowo, siląc się na zaskoczony ton.
- Słucham? Nic z tych rzeczy, skąd taki wniosek? - zapytała nerwowo. Gryfonka nie chciała naciskać, więc postanowiła zapytać ją o co innego, równie istotnego.
- Wspominała pani o tym, że żaden dział nie został pominięty. Dział Ksiąg Zakazanych również? - O tak, jednak przycisnęła ją.
Mówiąc to i wciąż cofając się do tyłu, prawie natrafiła już na ławę, do której cały czas próbowała się zbliżyć. Nie wiedziała, jakie papiery się na niej znajdują. Nie chciała także sprawiać problemów bibliotekarce, a mimo to, cholera, musiała je przecież ze sobą zabrać - nawet, jeśli miałyby okazać się totalnie nieprzydatne. I nawet, jeśli wyglądałoby to na kradzież.
- Myślę, że na tym zakończymy twoją wizytę w bibliotece - oświadczyła stanowczym tonem Pani P, podnosząc delikatnie głos, co natychmiast zwróciło uwagę Slughorna. - Jednak będziesz mogła przyjść do niej ponownie, kiedykolwiek najdzie cię na to ochota, aczkolwiek dopiero, gdy skończymy już nasze prace porządkowe - kontynuowała, używając ponownie tego zimnego tonu, z którym przyszło się zetknąć Hermionie na początku ich konfrontacji.
- Przepraszam, że zawracałam pani głowę. Nie chciałam nikogo rozpraszać, po prostu głęboko wzburzył mnie ten widok. I nie mogę się już doczekać, aż będę mogła ponownie przyjść do biblioteki, by skryć się w niej niczym w domowym zaciszu - odpowiedziała potulnie, łapiąc w tym samym czasie "na oślep" jeden z leżących za nią kawałków pergaminów. - Jeszcze raz przepraszam za kłopot - powtórzyła, skrywając dyskretnie kartkę w kieszeni szaty i wymykając się po cichu pod bacznym wzorkiem pani P, uśmiechając się przepraszająco do skołowanego i nieco zaniepokojonego profesora Slughorna. To dziwne, że tego nie zauważyli. Niemożliwością było, żeby nagle przeistoczyła się w oskarową aktorkę.
Gdy wychodziła z biblioteki, coś przykuło jej wzrok - cień. Myślała, że to któryś z nowych uczniów przyszedł, by tak jak ona, rzucić okiem na stan, w jakim znajdowała się biblioteka. Jednak początkowe przypuszczenia były złudne, doprowadzając ją tym samym do głębokiego, wręcz wstrząsającego stanu zaskoczenia. Stała się obiektem obserwacji kota. Tak, KOTA. I rzucał on całkiem spory cień na kamienne ściany korytarza, co mogło chociaż trochę usprawiedliwić jej wcześniejszy błędny osąd. Hermiona podkreśliła to słowo wyjątkowo dosadnie, bowiem nie była to ani pani Norris, ani jej ukochany rozczochraniec - równie napuszony jak ona - Krzywołap. Ten był majestatyczny i na swój sposób magiczny - aczkolwiek to nie oznaczało, że swojego uważała za nieurodziwego, niedostojnego i nieprzykuwającego uwagi - zdawał się nie spuszczać z niej wzroku. Była świadoma banalności i niedorzeczności tego stwierdzenia - majestatyczny i magiczny. Spoglądała na białego, z elegancko ulizaną i lśniącą sierścią kota. Natomiast on mierzył ją zielonymi oczyma, zastygnięty niczym posągowa rzeźba, jak gdyby czegoś od niej oczekiwał. Tyle że czego? Jednak gdy napotkał jej wzrok, mierząc się z nią niczym równy z równym, wstał ze zbyt wielką jak na kota gracją, i odszedł, chowając się w cieniu, tym samym znikając sprzed zdziwionych oczu Gryfonki. Zbyt dużo tajemnic, zbyt wiele niedopowiedzianych słów - pomyślała zrezygnowana, chowając rękę do kieszeni i upewniając się, że owy kawałek papieru, wciąż wyściela jej poszewkę.
***
W wilgotnych, ciemnych i wyziębionych lochach, znajdowało się tajemnicze przejście, strzegące skrywanego od wieków tam sekretu. Zdawało się być najważniejszym punktem Twierdzy, bowiem tylko ono mogło przysłużyć się w przyszłości do jej ewentualnego, choć niemalże niemożliwego, zdobycia.Tylko jeden Dom posiadł skrytkę, ukrytą głęboko pod ziemią, gdzie nie mogły dotrzeć nawet żadne z promieni słonecznych. Okna zdawały się więc być zbyteczne, a mimo to stanowiły urokliwy dodatek, przepuszczając przez swe zaparowane szyby zielonkawy odcień toni jeziora. Tym samym nikt nie mógł się przez nie dostać, natomiast uczniowie mieli dzięki temu zapewniony spokój, czując się w nim całkowicie bezpieczni - zupełnie jak w azylu. Jednak żaden ze zgromadzonych w pokoju wspólnym Ślizgonów, nie miał pojęcia o tym, że ich sekret został odkryty już dawno, dawno temu, przez dwóch sprytnych uczniów, którzy po wypiciu eliksiru wielosokowego, upodobnili się niczym kameleony do dwóch mieszkańców Domu Węża. Nie zostając zdemaskowanymi ani nakrytymi na zbrodni przez nikogo, mogli poszczycić się tym niecodziennym widokiem, który wypalał dziurę w pamięci zupełnie jak żrący kwas wypala ludzki naskórek.
- Widziałeś Longbottoma? Biedak omal co się nie zeszczał, jak dowiedział się, ile szwów będą musieli założyć mu na tę rozpierniczoną skroń czy tam policzek - szydził beztrosko Blaise, maczając w likierze słodką ciągotkę, ukradzioną podczas odświętnego obiadu w Wielkiej Sali.
- Nie muszę go widzieć, by wiedzieć, jak wielkim jest on łamagą. Nawet próbując uchodzić za świętą Nemezis, sprawia wrażenie bardziej żałosnego niż zazwyczaj. Tym samym tylko prosi się, żeby ktoś zafundował mu kolejną szramę do kolekcji, co nie?
- Hm, fakt, masz rację. Właściwie to cechuje większość Gryfonów.
- Większość? - parsknął Malfoy, równocześnie ostrożnie taksując wzrokiem czarnoskórego. Coś w jego nastawieniu mu nie pasowało. A może po prostu był tylko zbyt przewrażliwiony? Nie znał odpowiedzi na to pytanie, jednak jedno było pewne. Lojalności nie dało się zastąpić żadną inną, równie szlachetną i ważną cechą. Przynajmniej w jego paczce.
- Wszystkich Gryfonów, wybacz. Zwykłe przejęzyczenie - poprawił się szybko Zabini, zachowując obojętny wyraz twarzy. - Zgrywają fałszywie odważnych, pchając swoje brudne łapska do każdej sensacji, czyniąc ją jeszcze większą. A później zadowoleni, otumanieni swoją pseudo-świetnością i urojonymi zasługami, czekają tylko, by zebrać laury. Robią z siebie pieprzonych obrońców - wycedził, opierając się wygodnie o oparcie wyjątkowo komfortowego fotela, który zresztą zdawał się być jego "wyłączną własnością".
- Może starzy lubią takie pierdoły? To pożywka dla zdesperowanych frustratów, którzy myślą, że sprawiedliwość zostanie wytyczona dopiero wtedy, gdy ci, według nich dobroczynnie najaktywniejsi, zbiorą najsłodsze cukierki. W końcu ktoś musi stanąć na piedestale. Pieprzona manipulacja, ot co - dokończył Draco, mając tę świadomość, że Blaise po prostu powtarza jego słowa, tyle że w nieco zmienionej wersji. Właściwie to zgadzali się ze sobą niemalże we wszystkim - myśleli podobnie, zachowywali się podobnie, a nawet mieli podobne nawyki. Tak, PODOBNE.
- A propos cukierków, słyszałem, że McGonagll częstuje nimi Gryfonów w swoim gabinecie, gdy przychodzą żebrać o skrócenie szlabanów - wyrzucił z siebie na jednym wydechu Zabini, zachęcony wcześniejszą wypowiedzią Smoka. Lubił plotkować, natomiast ta chwila wydawała się wręcz do tego stworzona, idealna, a nawet zaplanowana.
- Hej, panienki. Myślę, że musicie coś zobaczyć - dobiegł ich szorstki i wyjątkowo poważny głos Notta. Gdyby go dobrze nie znali, uznaliby, że ocieka on po prostu zwyczajnym sarkazmem. Jednak tym razem było inaczej. Coś się święciło. Coś, co zaintrygowało Notta na tyle, by ten odwiedził niepostrzeżenie Ślizgonów, przerywając im rozmowę bez żadnych, nawet najdrobniejszych skrupułów. Teodor nie psuł nastroju bez powodu, więc jeśli już to zrobił, musieli sprawdzić, co stało się tego przyczyną. I to za wszelką cenę.
***
- Wygląda jakby... - zaczął Draco, ostrożnie taksując wzrokiem jak gdyby wiszącą na linie postać.
- ...ktoś ją powiesił - parsknął rozbawiony Zabini, zgodnie dokańczając wypowiedź młodego Malfoya.
- To niedorzeczne - rzucił automatycznie Nott, mierząc ich karcącym wzrokiem. Jak mogli być niefrasobliwi i infantylni w takim momencie?
Malfoy i Zabini niechętnie przenieśli na niego wzrok, posyłając pytające spojrzenia. Nie na co dzień mieli do czynienia z tak specyficznym i zagadkowym widokiem, nie wspominając już o tym, że dostarczyła im go jedna z największych - według nich - zakał tej szkoły. O ile jednak Zabini miał o niej niezmienną opinię, Draco, pod wpływem pewnych czynników, ostatnimi czasy pałał do Jęczącej Marty mniejszą odrazą niż zwykł przed laty. I co najciekawsze, nie miało to związku z dzisiejszym przedstawieniem.
- Nie można powiesić ducha - wyjaśnił dobitnie Nott, ponownie obrzucając wszystkich sarkastycznym spojrzeniem jakby myślał, że przekona ono ich do słuszności postawionej przez niego tezy, której zresztą miał zamiar uparcie się trzymać.
- Dlaczego? - zapytał bezmyślnie Goyle z wyrazem świadczącym o głębokiej konsternacji, o ile w ogóle był zdolny do znalezienia się w takim stanie. Miał dość ograniczone zdolności kojarzenia faktów, nie wspominając już o umysłowym otępieniu, w jakim często się znajdował. Zdawał się żyć w zupełnie innym wymiarze, w którym panująca pustka sprawiła, iż i w jego głowie większość przestrzeni wypełniało zimne i nic nieniosące ze sobą powietrze. Kompletnie w nim zagubiony, rzadko - praktycznie wcale - potrafił się z niego samodzielnie wydrzeć, by chociaż trochę zacząć poprawnie dysponować wymagającą myślenia, centralną częścią ciała - mózgiem. Nie wspominając już o umiejętności kontaktowania się na wysokich obrotach z otaczającą go rzeczywistością, której po prostu - według skromnej opinii Notta - wydawał się nie posiadać.
- Ponieważ duchy są bezcielesne, młocie - sarknął zgorszony Nott, przystępując z nogi na nogę i marszcząc ostentacyjnie brwi. Niektórych pomagierów Malfoya omijał szerokim łukiem, a ten osobnik właśnie do takich należał. Nie mając bezpośredniej i wystarczająco częstej możliwości obcowania z Goylem, wiedział, że zdolnościami i rozumiem to on nie grzeszył - niestety. Był jak opakowanie, ale bez zawartości, wypełnione zimnym, zanieczyszczonym powietrzem. I chociaż rozumiał politykę Smoka, według której cel uświęcał wszelkie środki, nie potrafił - wręcz nie chciał, zaakceptować niektórych jego wyborów. A co do beznadziejności tego, miał całkowitą, wręcz niezachwialną pewność. Jednak to nie był czas ani miejsce, by poraz setny zwracać uwagę Draconowi. Przecież nie był samobójcą.
- Dlatego niemożliwością jest, żeby została powieszona - szepnął cicho, jakgdyby sam do siebie Malfoy, bacznie lustrując reakcje zgromadzonych uczniów, które zresztą były wyśmienite. Wiedział, że pomimo cichego tonu, wiadomość ta zdołała dotrzeć do Goyla. Jego słowa stanowiły świętość, a ten nie miał nawet odwagi ich podważać, nawet jeśli niewiele z nich rozumiał. I słusznie. Mimo że większość tłumu początkowo wydawała się być bardziej zaciekawiona tym wydarzeniem aniżeli przerażona, wyczuwał napięcie pomiędzy poszczególnymi domami, zwiastujące falę podejrzliwych szeptów i spojrzeń, która miałaby - według jego domniemań, utrzymać się przez co najmniej dwa najbliższe tygodnie.
- Dokładnie - mruknął Nott, nie siląc się na dalsze rozważania.
- Ściągnijcie ją! Trzeba przecież ją jakoś z tego ścgiągnąć! - zawołał rozpaczliwie ktoś pośród zbieraniny gapiów, próbując przepchać się przez poruszony tłum - najwyraźniej bezskutecznie, bo wciąż tkwił pośród gromady gapiów, a jego głos, przytłumiony przez ich rozmowy, nikł, nie niosąc ze sobą zamierzanego rozgłosu.
- Z czego? Z czego chcecie ją ściągnąć? - zakpił jakiś kobiecy głos, przebijając się przez rozgadane stado nastolatków. - Przypatrzcie się, nie ma żadnej rzeczy, która by ją krępowała - odparła brązowowłosa dziewczyna, wychodząc niepostrzeżenie zza filara. Pansy miała dzisiejszego dnia wyjątkowo podły humor i nawet mała błahostka była w stanie ją podburzyć. Dlatego tez chciała wyciszyć do minimum wszystkie irytujące ją głośne wykrzyknienia, a owe właśnie takimi były.
- No i co z tego, panno mądralińska? - wyszczerzył się tępo Goyle, ponownie zwracając na siebie uwagę grupki, mającej ochotę zdzielić go po głowie. Najwyraźniej jego krępe ciało nie chodziło w parze z rozumem, czy jakoś tak.
- A to, że wszystko przez nią przenika, włącznie z twoją dłonią. Nie mów, że nigdy nie zaobserwowałeś tego zjawiska u duchów. Przecież obserwujemy je na co dzień, nie mając nawet pełnej styczności ze wszystkimi mieszkającymi tutaj zjawami. Wystarczy sam fakt, że przelatują one przez ścianę, by wiedzieć, w czym rzecz, nie sądzisz? - odezwał się przytłumiony, zapewne przez panujący na korytarzu gwar, pouczający głosik.
- Cóż za spostrzegawczość, Granger. Widzę, że zdolności dedukcyjne Panny-Wiem-To-Wszystko są wciąż na najwyższym poziomie, pomimo przejawiającej się ostatnio u niej niskiej dyspozycyjności - sparował prześmiewczo, zirytowany jej obecnością Malfoy. Że też akurat ta wścibska baba musiała znaleźć się tuż za nimi i włączyć bezczelnie się do dyskusji, w której zresztą nie była mile widziana przez nikogo z ich paczki.
- Daruj sobie, Mafloy. To nie pora na dokarmianie twojego wiecznie zagłodzonego ego. Wyobraź sobie, że pierwszy raz to nie ty znajdujesz się w centrum uwagi. To boli, prawda? - zapytała retorycznie Hermiona, próbując utrzymać w ryzach kamienną twarz, która tylko czekała na to, by przeistoczyć się w kpiący uśmieszek. - Tak bardzo źle ci z tym, że zaczynasz przez to bezsensownie kłapać językiem? Czyżby była to nieodłączna cecha każdego dupka? - wycedziła wyłącznie na pozór rozbawiona Hermiona, na co Zabini jedynie parsknął śmiechem.
- Uważaj na słowa, szlamo - syknęła podburzona Pansy, na której ramieniu położył dłoń czujny Draco wiedząc, do czego jest zdolna, stając w jego obronie.
Jednak zanim Malfoy zdążył ostatecznie przypieczętować ich krótką, aczkolwiek istotną wymianę zdań, równocześnie zapobiegając także walce kocic, ktoś zaczął gorączkowo poganiać brązowooką.
- Hermiona, dajże spokój. Nie ma sensu z nim dyskutować, wiadomo, że jeśli ktoś maczał w tym palce, to na pewno jest to osoba od wyłącznie od nich - wyjaśnił bez zbędnych, według niego, ogródek pewny siebie Ron.
- Tak, Weasley? Twoim zdaniem złapałem ją za kark i samodzielnie powiesiłem na znajdującym się trzy metry nad nami kandelabrze? A może sądzisz, że podleciałem tam niezauważony na miotle? I to jeszcze w biały dzień - zakpił z rudzielca Draco, pstrykając mu przed twarzą palcami prawej dłoni. - Naturalnie, mamy tak wiele korytarzy, na pewno udało mi się przemknąć niepostrzeżenie, jak zwykł to robić ten twój koleżka. Jak mu tam było? A, święty Potter - dodał, niemal wypluwając nazwisko Harry'ego. Cholernie miał dość tej ciągłej paplaniny o Wybrańcu, który bezproblemowo łamiąc wszystkie panujące tu zasady, i prześcigając w tym Malfoya na każdym kroku, docierał sobie beztrosko gdziekolwiek chciał. Niezmiernie nie pasowało to mieszkańcowi Domu Węża, role powinny być zupełnie inne, a karty inaczej rozdane. To właśnie on powinien być tym nietykalnym, przemykającym niepostrzeżenie po całym zamku farciarzem.
- Powiedziałem jeśli... - zaczął pospiesznie Ron, pragnąc wyperswadować Malfoyowi celowe, w dodatku zbyt częste, by uznać to za przypadkowe, przekręcenie, a raczej wyrwanie z kontekstu jego wypowiedzi.
- Hermiona, Ron ma rację - wtrącił się Harry, przerywając konfrontację rudzielca z blondwłosym dupkiem. - Ta dyskusja nie ma najmniejszego sensu, a tylko rodzi niepotrzebne teraz napięcia - rzucił z przymusem Harry, ignorując zaczepkę, bowiem widział, jak zaczyna zbierać się wokół nich niemała widownia. Nie wspominając już o spiętych, czających się do skoku Ślizgonach, gotowych, by w każdej chwili wtrącić się do wytworzonego przez nich drugoplanowego zamieszania. Słuchając, jak Ron burczy pod nosem wyrwane z kontekstu słowa, popchnął go i Hermionę delikatnie ku innej stronie korytarza, by ci stanęli wraz z tłumem złożonym głównie z Gryfonów. Sam rzucił Malfoywi ostrzegawcze spojrzenie, kierując oczyma jego wzrok wprost na główny obiekt obserwacji większości Hogwartczyków. Przytrzymał go chwilę na zjawie, po czym spuścił spojrzenie w dół. I nie czekając na odpowiedź, która na pewno wniosłaby wiele do ich słownych przepychanek, pospiesznie oddalił się, by dołączyć do czekających na niego przyjaciół.
- O co mu chodziło? Co miało znaczyć to porozumiewawcze spojrzenie? - zapytała zaintrygowana, a równocześnie zaniepokojona Pansy.
- Nie mam pojęcia - skłamał Malfoy, przedzierając się ponownie w wyuczoną już maskę obojętności. - Naprawdę, nie mam cholernego pojęcia. Pewnie to tylko jego kolejna, marna zagrywka - dodał, chcąc kompletnie rozwiać wątpliwości markotnej i podejrzewającej go teraz o kłamstwo Pansy. Jednak prędko, jak się zresztą domyślał, znając ją już od dłuższego czasu, puściła w niepamięć całe wcześniejsze zajście, uśmiechając się do Dracona promiennie, zupełnie jakby sądziła, że nigdy nie byłby w stanie jej tak po prostu okłamać. Bo właściwie tak właśnie było, po prostu nie przyjmowała tego do wiadomości. A on niektóre rzeczy musiał zachować wyłącznie dla siebie.
Kątem oka dostrzegł jeszcze, jak Święta Trójca kieruje się do wyjścia, by znaleźć dla siebie chwilę prywatności. A takie chwile zawsze prowadziły do wyciągnięcia przez nią interesujących wniosków, które tylko czekały na to, by ktoś - a w najlepszym wypadku sam Draco - je odkrył. Potter, obrońca na miarę Jezusa, ostrzegł go. Tyle że przed czym?
***
Do głównych obowiązków woźnego należało patrolowanie korytarzy, co właśnie teraz Dominic czynił. Towarzyszyła mu wiecznie niezadowolona pani Norris, która teraz z dumnie uniesionym ogonem, mądrymi ślepiami mierzyła każdy najciemniejszy zakamarek. Mężczyzna minę miał skwaszoną, jakby starał się dorównać swojemu poprzednikowi w konkursie na najbardziej ponurego woźnego w okolicy, co jak na razie bardzo dobrze mu szło. Większość uczniów schodziła mu z drogi, gdy tylko raczył ich obdarzyć obojętnym spojrzeniem. Może to właśnie ten chłód przerażał ich najbardziej, bo oczy Dominica nigdy nie wyrażały niczego poza solidnie wymierzoną porcją obojętności. Zagmatwane myśli były całkowitym przeciwieństwem zewnętrznej fasady, lecz któż mógłby o tym wiedzieć? W silnej i jeszcze nie zaznaczonej upływem czasu dłoni trzymał staroświecką lampę, która swoim światłem oświetlała ciemny korytarz, gdyż pochodnie właśnie zaczynały przygasać. Jako, że miał młodsze oraz zdrowsze ciało od zgryźliwego Flicha, był w stanie dostrzec o wiele więcej i przyłapywanie uczniaków przychodziło mu z niesamowitą łatwością. Mógł to robić nawet z zamkniętymi oczami, bowiem zawsze doskonale wiedział, gdzie kto się znajduje. Ostatnimi czasy często natrafiał na niewidzianą dotąd kotkę. Miała śnieżnobiałe futerko, które niewątpliwie wyróżniało ją od innych kotów i błyszczące zielone oczy, które wydawały się być dziwnie rozumne. Zaczął więc podejrzewać, iż to animag. I tego chłodnego wieczoru nie mogło być inaczej. Kotka sprawiała wrażenie pogrążonej w zadumie, ale nie było mu dane bliżej jej się przyjrzeć, gdyż gdy tylko spostrzegła go na horyzoncie, od razu rzuciła się pędem w stronę jedynego wyjścia ucieczki, czyli otwartego na szerokość okna. Tym samym także i on popędził w stronę miejsca, z którego wyskoczyła kotka. Jednak gdy wychylił głowę, jedyne, co zobaczył to pogrążony w ciszy Zakazany Las.
- To ci dopiero - wymruczał Dominic, przesuwając bystrym wzrokiem po otoczeniu wokół uśpionego Hogwartu, który wreszcie mógł odpocząć po trudach ostatnich wydarzeń. Pani Norris zawodziła żałośnie, przypominając woźnemu o swojej obecności. Wydawała się być wielce niezadowolona z zainteresowania Dominica inną kocicą. Mężczyzna westchnął i bez namysłu zamknął okno, ponieważ na dworze panował chłód, a wiatr miał ochotę wkraść się do środka, natomiast on nie chciał na to pozwolić. Spojrzał jeszcze raz na Zakazany Las, który nawet najodważniejszego mógł w tej chwili wystraszyć i zdumiał się ogromnie, gdy dojrzał tam migoczące światełko. Jednak nie dane było Dominicowi swobodne przyjrzenie się mu, bowiem zgasło równie szybko, jak się zapaliło.
- Niebawem będziemy musieli to sprawdzić - powiedział z zastanowieniem, a zmarszczki między jego brwiami pogłębiły się.
Powolnym krokiem wyruszył w dalszą wędrówkę po tajemniczych korytarzach Hogwartu, wciąż pełniącymi funkcję wielkich niewiadomych, a krótki ten pochód zamykała pani Norris, której najwidoczniej zaczął udzielać się nastrój właściciela, gdyż co jakiś czas kręciła krzywym pyszczkiem na boki, jakby cała ta sytuacja bardzo jej się nie podobała.
_________________________________________________________________________________
Mamy nadzieję, że rozdział czytało Wam się lekko. Przepraszamy za wszelkie opóźnienia i życzymy miłego oraz udanego weekendu. :)
Y&Y
_________________________________________________________________________________
Mamy nadzieję, że rozdział czytało Wam się lekko. Przepraszamy za wszelkie opóźnienia i życzymy miłego oraz udanego weekendu. :)
Y&Y
Niesamowity i tajemniczy jak dla mnie rozdział ♥ Czekam na następny z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ^^
Jesteśmy w niebo wzięte tym, że ci się spodobał. :) Ale przyznam, zupełnie szczerze, że nie spodziewałam się, iż to ty napiszesz do niego pierwszy komentarz. To bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło i ucieszyło! :) Mamy nadzieję, że kolejny rozdział równie mocno przypadnie ci do gustu, a może nawet i bardziej! :>
UsuńPozdrawiamy! Y&Y
Hej :)
OdpowiedzUsuńRozdział był świetny. Zachwycam się Waszym stylem <3 Moim zdaniem jednak za dużo wymyślacie, to znaczy że tyle opisów jest męczące do czytania i takie przedłużanie trochę denerwuje. Nie zrozumcie mnie źle, jeszcze nie spotkałam tak dopracowanego bloga pod takim znakomitym względem autorskim, ale czasami wzdycham. Cieszę się, że opowiadanie jest wielowątkowe :)
Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg :)
Hej.
UsuńWłaściwie, to już w tym rozdziale opisy zostały skrócone. Jest ich mniej ilościowo w porównaniu do tych ze wcześniejszych rozdziałów. Mimo to nie możemy ich całkowicie ograniczyć, bowiem rozdziały będą opierały się wtedy wyłącznie na dialogach, a w fabule pojawią się luki. Teraz zaczynamy się rozkręcać, dodawać nowe poszlaki, które spójnie doprowadzą do końca historii, więc od teraz wszystko będzie wyglądać zupełnie inaczej - pod względem "treściowym".
Cieszymy się z każdej opinii i rozumiemy, co masz na myśli. :) Właśnie dlatego już w tym rozdziale wprowadziłyśmy drobną, acz istotną zmianę, redukując tym samym ilość frazesów i opisów. Ciężko nam się jednak dostosować - jedni je lubią, drudzy nie, dlatego chcemy pójść na kompromis. Miło nam, że czytasz owe opowiadanie! :) Mamy nadzieję, że wytrwasz do końca i dziękujemy za miłe słowa! To wiele dla nas znaczy.
Ściskamy mocno, Y&&
Przepraszam, że przybywam tu z tygodniowym opóźnieniem, ale przez ostatnie dni w ogóle nie byłam na laptopie. Miałam dużo nauki i stresu, mam nadzieję, że zrozumiecie. I co tu więcej mówić o rozdziale ? Jest jak zwykle niesamowity i niezwykle głęboki. Nie zgodzę się z Arianą. Osobiście ubóstwiam opisy, a u Was są bardzo warte uwagi, więc bardzo miło się czyta, lubię się nimi rozkoszować. Pisałam już milion razy, że jesteście najlepsze, dlatego się powstrzymam ;p.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, że przeplatacie tyle wątków. Z Luną, Mioną, Harry'm, bliźniakami, Malfoyem..Opis szlabanu u Snape'a był bardzo zabawny i skutecznie poprawił mi humor :* Kocham Freda i Georga <3. To nie tylko dramione, i w tym cały urok. Przedstawienie zmiany Neville było bardzo ujmujące i do tego nasza kochana Luna. Cieszę się, że Miona jest taka dociekliwa i za wszelką cenę chce się dowiedzieć czego śmierciożercy szukali w bibliotece.
Podsumowując notka mnie urzekła i w ogóle zaintrygowała :).
Dziś się nie rozpiszę :((.
Pozdrawiam serdecznie ;*
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Hej! Tak się cieszę, że znowu cię tutaj ujrzałam! Martwiła nas spadająca ilość komentarzy i obserwatorów, bowiem nie miałyśmy nikogo, kto podzieliłby się z nami swoją opinią, a także, kto przeczytałby nasze wypociny (a przyznam, że próbowałyśmy się promować, jednak nieobecność chyba swoje zrobiła). Niezmiernie obawiałyśmy się tego, co chyba wydaje się być uzasadnione, gdy człowiek dopiero rozpoczyna swoją przygodę z pisaniem. :) Przyjemnie jest czuć, że ktoś docenia twoją twórczość. Nieobecnością nie przejmuj się, my też miałyśmy niewiele wolnego czasu, dlatego m.in wciąż jeszcze nie dokończyłyśmy twojej historii, a już dawno powinnyśmy!
UsuńKamień z serca, że nie przeszkadza wam mieszanie wątków. Nie chcemy, żeby ten blog opierał się wyłącznie tylko na tym parringu, aczkolwiek scen z tą dwójką będzie oczywiście coraz więcej. W końcu to "główna para". :)
Miałam nadzieję, że uda mi się napisać tę rozmowę "zabawnie" i oddać charakter bliźniaków! Próbowałam się w nich wczuć, bo zazwyczaj lepiej idzie mi opisywanie mrocznych i sarkastycznych charakterów - bez głębszego zastanawiania się. Hermiona, jak to Hermiona, szuka dziury w całym. W końcu MUSI-WIEDZIEĆ-WSZYSTKO, ale nie tylko ona, jak się później okaże.
Dziękujemy ci, że wciąż z nami jesteś. I wiemy, że rozdziały mogą wydawać się wyrywkowe, ale wszystkie te części prędzej czy później ułożą się w spójną i logiczną całość.
Pozdrawiamy serdecznie, ściskamy i wysyłamy całusy (chociaż Yvonne nie potrafi zdobyć się nawet na lekki uścisk - ja to tam jakoś "czasami" potrafię się przemóc. ^^) Y&Y
Aaaaa ja to kocham !!!!!!!!!! <3
OdpowiedzUsuńZnalazłam was dzięki Neli która poleca wszystkim blogi takie jak ten - warte uwagi. Jejuśkuuu dawać mi tu szybko nowy :** Kocham <33
Świetny rozdział. Taki tajemniczy <3 Czas na kolejny :D
OdpowiedzUsuńhttp://tonie-wariactwo-ani-glupota-to-milosc.blogspot.com - zapraszam o opowieść o Lunie i Neville'u
kiedy kolejny rozdział? :(
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział pojawi się już niebawem, opóźnienia wynikają z prostej przyczyny - zatrważający brak czasu.
UsuńPozdrawiamy!
No nie wiem czy "centralny ośrodek... itakdalej" (gdzieś we fragmencie szlabanu i Snape'a) to był mózg. A o to chyba chodziło, no nie? Ja od razu pomyślałam o sercu. O.o
OdpowiedzUsuńBibliotekarka to pani Pince, a nie Prince, ale to taka tylko mała literówka.
Szablon mnie przeraził (te oczy...), ale potem się przyzwyczaiłam i nawet mi się spodobał. Tyle mroooooku, raj.
No dobra, do rzeczy. Hermiona jako kradziejka! No wiecie co? naprawdę. Relacje jej i Malfoya to poezja, a wystudiowane wypowiedzi Snape'a to mój drugi najulubieńszy element rozdziału. Więcej takich!
Hej!
OdpowiedzUsuńByć może nie zostało to zawarte w przytoczonym tekście, ale chodziło o centralny, a właściwie najważniejszy, ośrodek układu nerwowego. Czyli tak, o mózg. ^^'
Cieszę się, że dołączyłaś do grona czytających!
Tak, to literówka. Może być ich jeszcze wiele, bowiem do tej pory nie zdążyłam zająć się "wsteczną korektą"- z tego samego powodu, z jakiego jeszcze nie skończyłyśmy rozdziału 4. Nie mam nawet czasu na ponowne przeczytanie swoich wypowiedzi, co jest automatycznie równoznaczne z ich dość częstą "niedoskonałością".
Uwielbiam pisać jako Snape i samą jego postać, więc cieszę się, iż akurat ten fragment najbardziej przypadł Ci do gustu, bo nie ukrywam, pisało mi się go z niewyobrażalną przyjemnością. :)
W najbliższym czasie zamierzam napisać miniaturę, w której odegra on kluczową rolę, ale no cóż, zobaczymy, jak zgram się z czasem. Z pewnością pojawią się jeszcze wstawki z Księciem Półkrwi w roli głównej - my już o to zadbamy! (Tak, tak. Własnie zdradziłam nasze zafascynowanie jego osobą).
By the way, witamy cię na naszym skromnym pokładzie! Dziękujemy za opinię i widzimy się, mam nadzieję, w następnym rozdziale!
Kurczę, to mi przypomniało, że i playlistę trzeba w końcu zmienić.
Pozdrawiam,
Yas