wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 1 ~ When the darkness comes...

Dostojny, wielki i nie do ruszenia. Tak Harry Potter postrzegał Hogwart, swój jedyny prawdziwy dom. Widok, który zastał, zburzył jego przekonania, niczym domek z kart. Bezchmurne dotąd niebo tego dnia na zawsze zostało zasnute przez ciężkie i deszczowe chmury. A mimo to sklepienie zdawało się płonąć, tryskać iskrami zupełnie jak koła pociągu, które zawzięcie sunąc po szynach, nagrzewają się do czerwoności. Harry pragnął deszczu, pragnął, by zbawienne krople zmyły ten żałosny, wstrząsający całym cialem obraz. W górę, ku niewiadomemu celu, unosił się czarny dym, ponury i nikczemny, ostatni opuszczał pole walki. 

Dumbledore spojrzał spod przymrużonych powiek na stan dziecka, któremu całkowicie się poświęcił. Ostrymi szponami za serce chwycił go ból. Cierpiał już nie tylko z zewnątrz, ale też i psychicznie. Gdyby nie Harry, który ciągle go podtrzymywał, prawdopodobnie upadłby bezradny u stóp zgliszcz szkoły, do niedawna będącej jeszcze twierdzą nie do zdobycia. Zdrada smakowała gorzko, zostawiała po sobie ohydny smak. 

Nie rozmawiali ze sobą, oboje zmordowani, nie mieli siły, by wydusić z siebie choćby jedno marne słowo. Gdy znaleźli się w środku, niemal obaj zatrzymali się w tym samym momencie. Starzec ledwo trzymał się na nogach, słodka trucizna już dawno zajęła się jego zbolałą ręką i postępowała dalej, odciskając się w coraz to dalszych zakamarkach i tak zniedołężniałego już ciała. 

Harry natomiast myślał, myślał, co by było gdyby, udało im się wrócić na czas. Skierował swoje spojrzenie na dyrektora, który mimo że cierpiał, nie był zdumiony, nie miał w oczach tego szoku, który gościł w każdym ruchu Pottera. Wrócił do wydarzeń poprzedzających ich powrót, który, chociaż wydawało się to niezwykłe i wątpliwe, był monotonny i niezmiernie nużący.

- Posłuchaj mnie, chłopcze, musimy się śpieszyć, inaczej będzie za późno - powiedział profesor Dumbledore, patrząc wyczekująco na Harrego.
Ten niewiele rozumiał z jego słów. Na co za późno? Co się miało wydarzyć? Dyrektor, jakby czytając w jego myślach, odparł wymijająco:
- Nie mogę na razie Ci tego wyjaśnić, Harry.
I zasiał tym samym zwątpienie w sercu młodego Pottera. Dlaczego nie chciał wyjawić mu prawdy i zbywał go takimi banałami? Czuł, nie, on był prawie pewny, że Dumbledore coś ukrywa. Próbował jeszcze coś z niego wyciągnąć, aczkolwiek dyrektor cały czas nakazywał mu się pośpieszyć. To przybiło ostateczny gwóźdź do trumny.

Otaczają Cię ludzie. Niektórym pozwalasz, by się do Ciebie zbliżyli. Innych odpychasz, choćby zwykłym słowem czy prostym gestem. Czy przyszło Ci kiedyś do głowy, że może to ten, któremu do tej pory ufałeś najbardziej, może być Twoim wrogiem? 

Uspokaja Cię... Ale tym razem jego słowa nie przynoszą ukojenia, nie łagodzą zadanych wcześniej ran. Dalej mu ufasz? Co tak naprawdę o nim wiesz? Czy ta czarna i nieprzenikniona maska, którą zakłada przy Tobie, jest prawdziwa? Idziesz za nim, nigdy nie śmiesz mu przerwać, jesteś mu oddany aż do bólu. Masz sporo odwagi, skoro nazywasz go swoim przyjacielem, druhem w niewoli.

On zwodzi Cię za nos, pozwala Ci tępo wierzyć w każde wypowiedziane przez siebie słowo. A ty to robisz... Jesteś jego pionkiem, którym on przesuwa, jak mu się podoba. Co, jeśli przy następnym ruchu zginiesz? Jesteś gotowy, by ponieść takie ryzyko? 

Otacza się ciemnym szalem złudzeń, który opada Ci na oczy. Wątpliwości rodzą się z niedopowiedzeń, rosną w siłę, a ty... Patrzysz na niego i nie wiesz, co zrobić...

Harry Potter doprowadził dyrektora do jego gabinetu i wszedł za nim do środka. Drzwi zatrzasnęły się z cichym trzaskiem.


***


Pył, niesiony przez wiatr poprzez błonia, wtargnął niczym niechciany przybysz frontowymi drzwiami, by w postaci spirali odtańczyć żałosny taniec nad roztrzaskaną posadzką. Zawodząc jak gdyby przywołując głosy zmarłych, ruszył wgłąb korytarza, przedzierając się przez stertę gruzu, by po chwili przycichnąć i rozproszyć się poświacie niemalże przezroczystej mgiełki.

Krwawy Baron objął korytarz posępnym wzrokiem, bowiem jeszcze nigdy nie widział go w tak opłakanym i sponiewieranym stanie. Żyjąc setki wieków przeżył wiele kataklizmów, przetrwał wiele ostatnich ludzkich tchnień, jednak nic nie napiętnowało go taką trwogą, jak obraz tamtejszego poranka. Jak to możliwe, że spośród tak wielu krzywd, które go spotkały, ten scenariusz wydawał mu się najczarniejszym? Przecież nie ucierpiało na tym jego ciało - stracił z nim połączenie wiele lat temu, nie doświadczył nawet namiastki fizycznego bólu, nie okaleczono jego dumy, nie ugodzono w dostojny wizerunek szlachcica, jaki kreował w ciągu burzliwego egzystencjonowania. Solidaryzowanie z przyziemnymi nie było jego specjalnością i nigdy nie czuł nawet najmniejszej potrzeby, by to zmienić. Więc dlaczego on, najznakomitszy z duchów,  poczuł się równie dotknięty co obrońcy Hogwartu?

Zza ogromnego kawałka gruzu, który wcześniej prawdopodobnie był częścią monumentalnej, ręcznie zdobionej kolumny, wyszła czarna, zakapturzona postać. Chwiejnym, acz zdecydowanym krokiem, pospiesznie zmierzała w kierunku schodów prowadzących do lochów. Krwawemu Baronowi nie było dane dostrzec jej twarzy, jednak sposób, w jaki trzymała w dłoni różdżkę, sprawił, że nabrał podejrzeń. Jak to możliwe, że on wciąż tu jest? Powinien zniknąć.

Snape kroczył w pośpiechu, nie miał czasu na zbędne w tamtej chwili oględziny niedogaszonych całkowicie ognisk walki. Zmierzał pewnie przed siebie w poszukiwaniu swojego celu - celu, który był jednocześnie jego zgubą. Ten chłopiec nigdy nie był skłonny do współpracy, nie ufał mu. W tamtym momencie jego zaufanie stanowiło ważny element, bowiem całe starcie nie przebiegło tak, jak to sobie zaplanowali. Miał świadomość tego, że nie będzie łatwo wyciągnąć z chłopaka interesującą go wiadomość. Równocześnie wiedział, że jeżeli odpowiednio rozegra karty, uda mu się nakłonić Ślizgona do zdradzenia odpowiedzi w sposób niewerbalny. Przecież nie tylko słowa dają obraz tego, co dany człowiek myśli, chce powiedzieć lub uczynić. Nie jest to może satysfakcjonujące, ale nie można też stwierdzić, że nie ma to kompletnie żadnego znaczenia.

Stał oparty nonszalancko o ścianę i obserwował, jak dziewczyna pociesza swą zapłakaną jak gdyby na pogrzebie przyjaciółkę. Szloch w końcu był na miejscu, Hogwart zamienił się w istną mogiłę ludzkich szczątków, nadziei i serc. Jednak jednocześnie ukazywał, jak wielką słabości odznaczali się inni uczniowie. Wytężył wzrok, by dostrzec, jakiego koloru krawat miała na sobie roniąca łzy. Niebieski, Ravenclaw - odetchnął z ulgą. Co prawda nie spodziewał się zobaczyć jadowitej zieleni, ale mimo to widok ten sprawił, że poczuł się niespokojny i zniesmaczony. Na szczęście, pochodziły tylko z domu nędznych kujonów, nie było więc żadnych szans, by splamiły honor Slytheriunu. Jeszcze przed bitwą taki widok stanowił w lochach rzadkość, jednak teraz wszyscy rozleźli się po zamku jak robaki zapominając zupełnie, gdzie jest ich miejsce. Zmarszczył brwi, ta dziecinada i publiczny pokaz słabości go drażniły.


- Mógłbyś przestać zaglądać im pod spódnicę, to nieetyczne - ktoś położył mu dłoń na ramieniu naruszając przestrzeń osobistą. Przestrzeń, która była dla niego bardziej święta niż czystość ludzkiej krwi.

- Avery, odczep się. Burdelu możesz szukać w damskich łazienkach, o ile cokolwiek z nich zostało - warknął, posyłając mu roziskrzone spojrzenie. Chciał utrzeć mu nosa, jednak ten w odpowiedzi jedynie się wyszczerzył i zniknął tak gwałtownie, jak się pojawił. Cholerny szczyl pałętał się za nim odkąd unieśli razem różdżki, by za pomocą zaklęcia rozwalić sufit w jednym z korytarzy. Chociaż widział go zaledwie parę razy wiedział, że jest o rok starszy i pochodzi z wymiany. Uczniowie zmieniający magiczne szkoły należeli do mniejszości, a właściwie praktycznie nie istnieli. Wiedząc to zastanawiał się, co taki partyzant jak on robi w Hogwarcie, przenosząc się w trakcie drugiego semestru

- Nad czym tak rozmyślasz tchórzu? - zapytał retorycznie Zabini, wyrywając go z rozmyślań i podnosząc w górę ciśnienie. Nikt nie potrafił mu ze Ślizgonów tak umiejętnie zaleźć za skórę jak on.

- Daj spokój, czarnuchu. Jesteś niemalże tak czarny jak ściany tego lochu, stapiasz się z ciemnością z taką precyzją, że nawet z lupą nie byłoby cię nie widać. Przydałoby ci się mocne wybielenie - sparował Malfoy, błyskając śnieżnobiałymi zębami dla spotęgowania efektu. Zabini zmrużył brwi ostentacyjnie.

- Skończcie to przekomażanie, zaraz dacie sobie po mordzie i będę musiał was składać własnoręcznie, bo u Pomfrey miejsce to wy znajdziecie, ale wyłącznie na podłodze - zbeształ ich Nott.

- Co ty tu robisz, Nott? Nie miałeś być w zachodnim skrzydle i sprawdzać, czy nigdzie w gruzach nie zalegają zgubione różdżki? - rzucił prześmiewczo Draco.

- W przeciwieństwie do Zabiniego, ja nie jestem twoich chłopcem na posyłki. - zmierzył go wzrokiem. - Poza tym przyszedłem uratować wam dwóm dupska. Snape ciągle węszy, widziałem go przechodzącego pospiesznie przez błonia. Sądzę, że nas szuka, a w szczególności ciebie, Smoczku.

- Tyle razy ci mówiłem, żebyś nie zdrabniał mojego pseudonimu. Brzmi wtedy tak dziewczyńsko i kluchowato, że słysząc je, mam ochotę napluć sam sobie w twarz - warknął zirytowany.

- Jakoś twoja duma to udźwignie - rzucił, susząc zęby Zabini. - To jak, co robimy? Czekamy grzecznie w jakimś zaułku aż sobie pójdzie, czy posłusznie stoimy tutaj i również czekamy, ale aż wbije nam tę swoją drewnianą laskę w tyłki?

- Na pewno chce od nas coś wyciągnąć i jestem pewien, że spróbuje użyć jakichś sztuczek. Ciekawski, zakompleksiony starzec, który nawąchał się tylu śmierdzących eliksirów, że jego twarz zastygła w takim wyrazie, jak zapach jego napojów. To najporządniejszy nauczyciel w szkole, ale cholera, nich się pieprzy z tymi swoimi jakże troskliwymi poradami. Ostatnio działał mi tym na nerwy - zaczął snuć Malfoy.

- To zaszczyt być na ustach tak zdolnych uczniów nawet po godzinach lekcyjnych. Sprawia, że czuję się niebywale dumny z nauczania tutaj, a nawet wpływa to na mnie tak stymulująco, że czuję potrzebę poświęcania im więcej czasu i godzin po wszystkich zajęciach, chociażby na szlabanach. Malfoy. Nott. Zabini. Do mojego gabinetu, już - wyrecytował zimnym jak woda w hogwarckim jeziorze głosem. - A, i niech któryś z was poszuka mojej laski, odnoszę wrażenie, że nie tylko ja chciałbym ją posiadać. Pan Cordian (Avery) zdążył mi uzmysłowić to przed wami.

 Avery... Co za dupek.

- A to profesora gabinet jeszcze istnieje? - zapytał zgryźliwie Zabini.

- Istnieje, i będzie istniał tak długo jak wolne miejsce w moim dzienniku na oceny niedostateczne, panie Zabini. 
I nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie pociągając za skrawek swej czarnej szaty. Przypominał rasowego, dostojnego i silnego nietoperza, którego skrzydła pomimo tak wielu odniesionych ran, wciąż niosły go naprzód. Coś w jego postawie i usposobieniu sprawiało, że Draco czuł do niego wyjątkowy respekt. I nie było to za sprawą tego, że był jedynym profesorem w tej szkole, któremu należał się faktyczny szacunek, bowiem wiedział, jak ważnym czynnikiem jest czystość krwi i potęga. Imponował mu jako osoba, a to, co sobą reprezentował poprzez czyny i słowa, jedynie stanowiło dopełnienie tego wszystkiego, co składało się na jego człowieczeństwo.

***

Siedząc na starym, spróchniałym, aczkolwiek całkiem wygodnym krześle w gabinecie Snape'a, po raz pierwszy w życiu czuł się w nim tak nieswojo. Nie był to już azyl, w którym zawsze mógł schronić się wiedząc, że jedno jego słowo wystarczy, by ten wybrukował sobie chodnik z Gryfonów. Tym razem było inaczej, to on, Draco, znajdował się w centrum zainteresowania nietoperza. I wcale nie był z tego zadowolony. Nigdy nie występował w roli ofiary, kąska, który miałby zostać przez Snape'a zagryziony na przystawkę. Dotychczas jego główną rolą było granie drugiego oprawcy. Jak ma więc się obronić przed jego bacznym, spostrzegawczym wzrokiem i zdolnością manipulowania rozmówcami? 

Spojrzał kątem okna na Notta, po czym odwrócił głowę do Zabiniego, mrugając porozumiewawczo. O Theodorego martwić się nie musieli, nigdy nie kwapił się do rozmów ze Snape'm, odpowiadał oszczędnie i nie lubił się rozgadywać, natomiast ten w ramach rewanżu traktował go równie zbywczo. Sam Snape od jakiegoś czasu, unikał konfrontacji z nim, tylko dlaczego? Co się zmieniło? Szczątkowe relacje z opiekunem Slytherinu, nie oznaczały przecież, że nie był dla niego autorytetem. Nott go szanował. Pomimo ich rzadkich interakcji ze sobą, wydawało się jakby istniała pomiędzy nimi więź, na pozór niedostrzegalna. Kiedyś stwierdził, że to pewnie dlatego, iż obaj są indywidualistami i chociaż ufał Nottowi jak nikomu innemu, miał wątpliwości, co do jego prostego wyjaśnienia. Sposób, w jaki mierzyli siebie spojrzeniami był zbyt wymowny, by nie potraktować go poważnie. Czyżby Nott wiedział o czymś na temat Snape'a, o czym nie wiedział Draco?

- Doszły mnie słuchy, że pewni wybrańcy domu Węża plączą się bezmyślnie po korytarzach, zbierając mienia osób poległych. Wiecie, o czym mówię. Tylko jedna różdżka jest na tyle potężna, by pozbawić życia milionów istnień, dokonać selekcji rasowej i przemienić ludzkość w proch, i należy ona do Czarnego Pana. On jeden ma prawo nią dysponować oraz czerpać z niej moc. Nie grzebcie więc truposzom w dłoniach lub szatach, to zbyteczne, a za dalsze takie postępowanie możecie zostać oskarżeni o dewastację mienia i brak szacunku do nieżyjących. Wtedy nawet ja nie będę mógł was wybronić przed zawieszeniem. I jeszcze jedno. Panie Zabini, od razu uprzedzam, że może pan powstrzymać się od usprawiedliwień i zaprzeczania. Najpierw bowiem niech panicz odpowie samemu sobie, ilu widział murzynów zamieszkujących Slytherin. Mam nadzieję, że to rozjaśni panu pogląd na całą tę sytuację i nie będzie pan próbował mi bezczelnie wmawiać, że to ktoś inny. A teraz. Nott, Zabini, znikajcie. Muszę zamienić parę słów z pociągającym za sznurki w waszej Trójce. 

Podnieśli się wolno z krzesła i posłusznie skinęli głowami. Ten pojedynek nie należał do nich, nie mieli więc żadnego prawa, by wtrącać się w osobiste porachunki Malofya. To on zadecyduje, jak potoczy się starcie, kto okaże się w nim przegranym, a kto zwycięzcą. W remis nie wierzyli, dla nich liczyły się jedynie dwa, zupełnie od siebie różne rozstrzygnięcia. 

Mafloy odprowadził wzrokiem wymykających się przyjaciół. Byli spięci i nie potrafiła tego ukryć żadna z kaskad ich majestatycznych szat. Sylwetki Ślizgonów zdecydowanie zbyt odbiegały od ich naturalnych postaw. 

- Spójrz na mnie, Draco - bał się jego badawczego spojrzenia, mogło wnet doszczętnie rozkruszyć barierę, którą się odgrodził. - Draco - ponaglił go. Malfoy miał wrażenie, że usłyszał w tym tonie miękkość. Nie, to niedorzeczne. Zupełnie niemożliwe. 

- Wiem, że to byłeś ty - odparł bez ogródek, przenosząc tym samym swój skupiony i wyczekujący wzrok na ucznia gotów, by natychmiastowo odczytać z jego twarzy każdą, niepasującą do niego anomalię. Jednak Draco był na to przygotowany, dlatego spośród całego wachlarza reakcji, postanowił wybrać właśnie tę.

- Nie mam pojęcia, o czym profesor mówi. - Starał się, by jego głos zabrzmiał obojętnie, koncentrując się równocześnie na twarzy, a raczej jej mimice, która w każdej chwili mogła mimowolnie wykrzywić się w podejrzanym wyrazie twarzy. Wzrok utkwił martwo w twarzy Snape'a.

- Nie musisz udawać, nie jestem ograniczony, wiem, że stanowiłeś znaczący element w planie Czarnego Pana. Ośmielę się stwierdzić, że nawet kluczowy - kontynuował przesłuchanie. 

Draco milczał. Postanowił, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji, będzie niepotwierdzenie tego, równocześnie także nie zaprzeczając. Wiedział, że nie ugasi to podejrzeń profesora, prawdopodobnie nawet je umocni, jednak nie mógł skłamać. Natomiast, gdyby powiedział prawdę, nie uwierzyłby mu - prawda brzmiała zbyt niedorzecznie.

- Nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale zawsze stoję po twojej stronie, niezależnie od tego, jak układają się relacje między nami. I chociaż czasami - rzadko, ale jednak wciąż - się nie dogadujemy, nie sprawia to, że przestaję być gotów ci pomóc. Złożyłem komuś obietnicę, której zamierzam dotrzymać, nawet kosztem swojego życia, rozumiesz?

Draco powoli i z zawahaniem skinął głową. Tego usłyszeć się nie spodziewał, a już na pewno nie z ust Nietoperza. Dlaczego ich więź miałaby być aż tak mocna? Czyżby to była jego kolejna myśl taktyczna? Może próbuje w ten sposób skłonić go do otworzenia się, znany był przecież z przebiegłych intryg. Nie bez powodu stał się jednym z głównych pionków Czarnego Pana.

- Dziękuję za troskę, ale naprawdę, nie ma profesor się czym martwić. Jestem ostrożny i to ja decyduję o tym, jak postąpię. Żadne odgórne polecenia nie są w stanie tego zmienić. Ostateczna decyzja należy do mnie, zawsze należała. 

Wiedział, że Snape wciąż go podejrzewa, jednocześnie wiedział także, że nie podjął on jeszcze ostatecznego wyboru - nie uznał go ani za winnego, ani za niewinnego. I tak powinno zostać, przynajmniej do czasu.

- Uważaj, co zlecasz swoim pachołkom. Już nic nie jest tak beztroskie jak wcześniej, nastąpił w ludzkości nowy rozdział, który tylko czeka na swoje parszywe zakończenie. - Spojrzał na niego porozumiewawczo, co pociągnęło za sobą brew ku górze. - Może pan opuścić mój gabinet, panie Malfoy. I nie chcę was więcej widzieć przy tych gruzowiskach, przynajmniej z tak widocznymi zamiarami, jak to było do tej pory. Żegnam.

Wychodząc z gabinetu, Draco uśmiechnął się sam do siebie. A jednak posłuchał jego rozkazu, chociaż zarzekał się, że nie będzie ich wykonywał. Zanurzył dłonie w gruzach w celu ich przeszukania, po to, by zebrać łup wojenny. Co za interesujący koleś.

***

Po każdej ciężkiej bitwie przychodzi taki czas, kiedy trzeba policzyć bolesne straty, nie tyko te zewnętrzne. Trzeba przełamać wewnętrzny opór, zniszczyć swój bezpieczny mur, odgradzający nas od dominującego bólu i cierpienia. 
Dla Hermiony to był właśnie taki moment. Stojąc w drzwiach Skrzydła Szpitalnego, musiała zmierzyć się z nieograniczoną ilością zranionych nie tylko fizycznie, ale także ugodzonych w moralność i wartości uczniów. Młodzi, niewinni - zupełnie niezasłużenie ukarani przewlekłą udręką. Z trudem hamowała słone łzy, zdawała sobie bowiem sprawę, iż nie był to odpowiedni czas na czarną rozpacz i żałość. Pomieszczenie wydawało się ciasne, a stanowczo do najmniejszych nie należało.

Ściany, wykute z mocnego kamienia, udekorowane zostały pięknymi obramowaniami, jakby rzeźbiarz czule pieścił je dłutem, skupiając się na najdrobniejszych detalach. Sufit zaś o sklepieniu krzyżowym sprawiał, że cała sala wydawała się być o wiele większa niż w rzeczywistości była. Gdzieniegdzie, idealnie wpasowane, wisiały obrazy, które liczyły już sobie dobre kilkadziesiąt lat. Okna do złudzenia przypominały łukowate, nie były one jednak przeciętne, gdyż sprawiały wdzięczny obraz dzieł sztuki, dzięki połączeniom z kamienia. Samo wyposażenie nie różniło się niczym od zwykłej szpitalnej sali. Równe rzędy łóżek zaścielonych białym prześcieradłem po obu stronach pomieszczenia. Każde miejsce spoczynku odgrodzone było blado-zielonym parawanem, zapewniającym chociaż minimalną prywatność.


Teraz jednak Skrzydło Szpitalne, jak z ciężkim sercem zauważyła Hermiona, było miejscem udręczenia i ciążącej goryczy. Pani Pomfrey w zabrudzonym białym czepku ledwo nadążała w wydawaniu poleceń ochotnikom, którzy przybyli by ulżyć cierpiącym i szybciej udzielić im odpowiedniej pomocy. Nie było łóżka w sali na którym ktoś by nie leżał i nie jęczał z bólu. Ba, sprowadzono nawet więcej posłań, bo wcześniejsza ilość była stanowczo za mała. Hermiona starała się za wszelką cenę zapomnieć o bezdusznych oprawcach, w innym wypadku nie mogłaby należycie pomóc przez zasłaniającą oczy gęstą mgłę złości. 


- Hermiono! - Gdy dziewczynę dobiegł znajomy głos, niemal machinalnie odwróciła się w stronę wołającego.


- Ron? Co się stało? - Weasley był cieniem samego siebie, marną kopią radosnego dotychczas ducha. Teraz w jego piwnych oczach gościł smutek pomieszany z determinacją, a wokół ust wytworzyły się bruzdy zmartwienia spowodowane ostatnimi wydarzeniami.


- Harry...on... wrócił... do zamku - wydyszał z niejakim trudem łapiąc oddech, Ron. Najwyraźniej bardzo się śpieszył, żeby jak najszybciej przekazać Hermionię tę nowinę, która podbudowała nieznacznie strapioną dotychczas dziewczynę.


 Panna Granger odgarnęła za ucho opadające jej na oczy skołtunione włosy. Miała ubranie zbroczone krwią i brudem, a sama ona była ogromnie zmęczona - trudną bitwą, w której ostatecznie nie wyłoniono zwycięzcy i pomocą poszkodowanym. Jednak jako że należała do bardzo upartych, nie mogła jednak tak po prostu zostawić wszystkiego i oddać się błogiemu snu, który tak niemiłosiernie ją kusił.


- Rozmawiałeś już z nim? Był z nim dyrektor? - wypytywała niecierpliwie, patrząc na ledwie trzymającego się na nogach Rona. 


- Nie. Widziałem tylko, jak wchodzili do gabinetu Dumbledora - odparł. Co prawda, bardzo chciał dowiedzieć się, gdzie był Harry, ale wolał nie przeszkadzać im w rozmowie, która zapewne dotyczyła ostatnich zdarzeń. 

Jeszcze nadejdzie odpowiedni moment na wyjaśnienia.


Hermiona przestała na niego patrzeć, teraz jej zmęczony wzrok znów wędrował po Skrzydle Szpitalnym. Próbowała sobie wyobrazić, że wszystko jest w porządku, że wcale nie słyszy udręczonych krzyków, ale one wciąż dzwoniły jej w uszach. Bolesne odgłosy cierpiących dusz znajdywały ujście na zewnątrz. Mimowolnie się wzdrygnęła. Do tej pory bardzo sumiennie pomagała pani Pomfrey, ale kiedy o mało nie zemdlała na widok pociętych palców, szkolna pielęgniarka stanowczo zakazała jej zbliżania się do chorych. Co jeszcze, nakazała jej kategorycznie, żeby zrobiła sobie dłuższą przerwę na odpoczynek, bo nie wyglądała najlepiej. Poppy się nie myliła, Hermiona czuła się źle. Miała przekrwione oczy, które niejedno już dzisiaj widziały, była przeraźliwie blada, a każde wypowiedziane słowo z jej ust brzmiało, jak pozbawione dźwięku uderzenie w bęben. Wiedziała, że powinna się położyć, choćby na marne półgodziny, ale nie potrafiła tego zrobić. Nie w momencie, kiedy w każdej chwili mógł ją ktoś potrzebować albo kiedy mógł nagle nadejść Harry.


- Hermiono? Słyszysz, co do Ciebie mówię? - Głos Rona po raz kolejny wyrwał ją z ponurych rozmyślań, które od kilku godzin ją dręczyły. Przeniosła rozbiegane spojrzenie na rudzielca, który patrzył na nią z nieukrywanym przygnębieniem.


- Przepraszam - powiedziała cicho, potrząsając głową, bezskutecznie próbując się skupić na jednej czynności. Na słuchaniu najlepszego przyjaciela, który miał do powiedzenia coś ważnego.


Ron położył swoją pooraną dłoń na ramieniu panny Granger, żeby jakoś dodać jej chociażby cienia otuchy i razem z nią złączyć się we wspólnym nieszczęściu. Zarumienił się przy tym nieznacznie, a jego twarz nabrała prawie normalnego i zdrowego odcienia.


- Mówiłem, że powinniśmy pójść pod gabinet dyrektora. Wtedy dowiemy się wszystkiego od razu - powtórzył spokojnie to, co powiedział wcześniej, kiedy Hermiona coraz bardziej oddalała się od niego myślami.


- Racja. Zastanawia mnie tylko, kto wpuścił Śmierciożerców do szkoły. Kto mógłby być na tyle głupi, żeby narazić uczniów? - Z jej głosu sączył się jad. Nie rozumiała, jak można było zachować się tak lekkomyślnie! Ogarniała ją ogromna irytacja, kiedy myślała o osobie zdolnej do tak idiotycznego czynu.


Weasley spojrzał na nią szczerze zdziwiony. Dla niego to było tak oczywiste, jak słońce na niebie. W tej szkole była dwie osoby, które cieszyły się jego dozgonną nienawiścią. Jedną z nich był ulubiony profesor od Eliksirów, Severus Snape. A drugą...


- Jak to kto? Hermiona, przecież to zrobił Malfoy, na pewno na polecenie Sama-Wiesz-Kogo - odpowiedział zdecydowanie Ron. Na samą myśl o ścigającym Slytherinu robiło mu się niedobrze. Nie znosił gada i tyle. 


Panna Granger tylko uniosła sceptycznie brwi. Co prawda, Malfoy był niezmiernie wielkim, nieznośnym palantem, ale podejrzewała po cichu, że mimo to nie byłby zdolny do takiego czynu. Nie dość, że człowiek tchórzliwy, to do tego na jego barkach spoczywałaby wtedy zbyt duża odpowiedzialność. Możliwe, że cechował go egoizm i przesadna duma, ale na pewno nie bezduszność. Przynajmniej tak sądziła Hermiona.


- No co? - ponaglił ją zdenerwowany Ron. Czyżby nie podzielała jego zdania? W takim razie kto inny mógłby to zrobić?


Zmieszana dziewczyna uciekła wzrokiem gdzieś w bok, byle tylko jak najdalej od oskarżającego spojrzenia rudzielca. Ron pewnie gotów byłby wpaść w złość, gdyby powiedziała mu, że jego teoria nie ma wystarczającej liczby argumentów, a Hermiona nie miała ochoty wysłuchiwać kolejnej ilości bzdur wyssanych z palca.


- Hm...Raczej nie byłby w stanie tego zrobić, Ron. Ta fretka nie miałaby aż tyle odwagi! - Drugie zdanie dodała tylko po to, żeby Weasley nie zaczął swojej tyranii pod tytułem: "Bronisz tego oślizgłego gada?".


Chłopak mruknął coś do siebie pod nosem, zapewne niezbyt miłe określenie na Malfoya, którego najchętniej by zabił za te wszystkie lata, kiedy obrażał jego rodzinę i przyjaciół. Na szczęście ich rozmowę przerwało pojawienie się niespodziewanego gościa. 


- Harry! - krzyknęła Hermiona na widok drugiego najlepszego przyjaciela. Niemal od razu rzuciła się w jego stronę i mocno uściskała. Martwiła się, że już go więcej nie zobaczy, nie miała bowiem pojęcia, czy wróci z misji cały. Kiedy tylko wypuściła umęczonego chłopaka ze swoich ramion, spojrzała na niego badawczo. Czarne włosy jak zwykle miał zmierzwione, wyglądał zupełnie normalnie, może poza wyczerpaniem wychodzącym z zielonych oczu, teraz wbitymi w dramatyczną scenerię za nimi. Zarówno Ron, jak i Hermiona podążyli za jego spojrzeniem. 


- Musimy dowiedzieć się, kto za tym stoi. Kto wpuścił Śmierciożerców do Hogwartu i najważniejsze: czego tu szukali. - Na twarzy Wybrańca malował się ból, ale usta, teraz zaciśnięte w jedną kreskę, dowodziły, że on jest gotów do działania. 


Kiedy przeniósł wzrok na swoich przyjaciół, ich pełne zawziętości  twarze odpowiedziały za nich. Musieli odkryć prawdę.

***

Słodka, jego słodka Faye. Jedyna dziewczyna - a właściwie kobieta, bo według niej  to określenie, zarezerwowane wyłącznie dla bezmózgich nastolatek, uwłaczało jej godności. Nie lubiła, nie, nienawidziła, gdy się tak do niej zwracał, włączał jej się wtedy tzw. tik jędzy, który osobiście uważał za uroczy. Schlebiało mu to, gdy kierowała go akurat na niego, w końcu większość tików Danvers do słodkich raczej, na pewno, nie należała. Czy tylko to w niej go pociągało? O nie, było tego zdecydowanie więcej, nie wspominając o walorach estetycznych jej smukłego, posągowego ciała. Który samiec nie chciałby trzymać w ramionach takiej łani? Perfidny charakterek dodawał jedynie pikanterii, w niczym nie uchybiał jej godności osobistej. I dobrze o tym wiedziała, co stawiało go często na przegranej pozycji. 



- Wiem, co zrobiłaś, Faye - powiedział prosto z mostu, bez żadnych ogródek. Wspomniana dziewczyna powoli podchodziła do niego, niczym kotka, która poczuła się zainteresowana jakimś smacznym kąskiem. 

- Tak? - spytała niewinnie, coraz bardziej się do niego przybliżając. Uroczy, aczkolwiek uwodzicielski uśmiech, uformował jej wargi, jednak łatwo było się domyślić, iż dziewczyna tylko się zgrywała. Ewidentnie się nim bawiła, a on, cholerny podlotek, lubił to. Riley westchnął. Jak mógł pozostać niewzruszony na jej wdzięki, kiedy tak ochoczo się z nimi obnosiła? Całość potęgował tylko obluzowany krawat opadający na ponętny, dociśnięty obcisłym materiałem bluzki biust. 

- Nie zamierzam stać z boku i tylko się przyglądać - odparł ponuro, patrząc prosto w jej oczy, jakby nikt inny, oprócz niej nie istniał. Był świadom tego, że obnaża w ten sposób przed nią swoje jakże wstydliwe uczucia. Miał do Danvers słabość i ona bezlitośnie to wykorzystywała. Jego słodka, niewinna kobiecina. 
Automatycznie, jakby pod wpływem impulsu, jej uśmieszek się poszerzył, a ona stała już przy nim. Musieli wyglądać komicznie, on, sztywny i wyprostowany, ona, uwieszona na jego szyi. 

- I co z tym zrobisz, Avery? Doniesiesz na mnie mamusi? Nakapujesz mnie? - zatrzepotała rzęsami i palcami zaczęła wspinać się po jego łagodnie umięśnionym torsie. Spiął się jeszcze bardziej równocześnie starając się nie dopuścić do tego, by jego ciało zdradziło pulsujące w nim pożądanie. Mimowolnie spuścił wzrok na wargi Faye. Były takie pełne,  takie miękkie i soczyste, takie kuszące... Nachylił się nad nią nieznacznie, co sprawiło, że i ona zastygła w wyrazie oczekiwania, i wyszeptał jej do ucha: - Zamierzam Ci pomóc.
_________________________________________________________________
UWAGA
Być może pierwszy rozdział nie należy do najdłuższych, jednak nic nie dzieje się bez przyczyny - taki właśnie miał być. Ciekawa jestem, czy ktokolwiek z was podejrzewa, kim mógłby być owy starzec z prologu, który przeżywając apogeum tortur, ostatecznie został bestialsko zabity. Staramy się Wam sugerować jeszcze, kto jest kim w opowiadaniu, stąd wyjaśnienie, że osoba o nazwisku Cordian, to nikt inny jak nasz słodziak - Avery. Dlatego też sugeruję czytającym do odwiedzenia naszych dwóch zakładek - Potomkowie Światła i Mroku, by trochę rozjaśnić sobie cały blogopogląd. Co do podawanych przez Was linków, na pewno wszystkie je przejrzymy prędzej czy później. Bardzo, właściwie to cholernie, dziękujemy wam za poświęcenie naszemu blogowi uwagi, mimo że znajdował się na nim zaledwie niewiele wyjaśniający prolog. Same dokładnie jeszcze nie wiemy, jak potoczy się nasze opowiadanie. Dlatego chcemy, by po części zaczęło ono żyć własnym życiem, podobnie jak postacie, równocześnie oczywiście wciąż pozostając pod naszą ścisłą kontrolą. Przewiduję, że pewnie będę próbowała poprawiać posty wstecz, jednak wyłącznie stylistycznie, językowo i pod względem budowy dialogów/zawiłych opisów, jednak żadna z tych zmian nie wpłynie na wydźwięk historii. A, jesteśmy pozytywnie otwarte na wszelką krytykę i Wasze sugestie. W każdym bądź razie, chyba zbyt dużo się rozgadałam, co nie? Trzymajcie się! Yasmin


PS: Mam nadzieję, że pomożecie nam też ściągnąć więcej czytających na bloga, by i oni mogli go ocenić. Jeśli macie swoje blogi i chcecie wylądować w Zapisane w kartach, również dawajcie nam znać! Do napisania! Yvonne

13 komentarzy:

  1. Hejka :) Super blog. Historia świetnie się zapowiada. Na pewno będę tu regularnie zaglądać. Piszcie szybciutko kolejny rozdział bo już nie mogę się doczekać <3
    PS. Pod moimi komentarzami będę podpisywała się Szpileczka :*
    Szpileczka:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, wow, wow. Szczerze ? Nie wiem, co mam napisać. Jestem pod ogromnym wrażeniem...Na serio. Po pierwsze macie cudowny styl ! Bogate opisy, rozbudowane zdania, porównania, metafory...Na opisy i porównania zawsze zwracam dużą uwagę - staram się też, aby było ich też wiele u mnie, ale różnie to mi wychodzi. Podoba mi się osadzenie akcji w tym momencie. Do Hogwartu przybyli śmierciożercy siejąc chaos i zagładę. Wiele dramione jest napisane, gdy wojna się kończy, więc naprawdę się cieszę, że tu jest inaczej ! Prolog był cudowny, ale to... Mrok i wyrafinowanie. Szczególnie ładnie wykreowałyście postać Dracona - jest taki naturalny, ironiczny i niebezpieczny. Nie zabrakło też Blaisa'a i Nott'a <3. Jesteście naprawdę na wysokim poziomie ( tak wiem, powtarzam się ). Ach ! Severus Snape...Gdy Draco z nim rozmawiał, miałam wrażenie jakbym czytała samą Rowling. Te jego odzywki bardzo do niego pasowały. Hmm, a Hermiona i Ron ? Też wyszli Wam wspaniale. Lubię tematykę wojny, a do tego jeszcze dramione, więc czuję, że mnie nie zawiedziecie :D.
    Hmm. Co do Faye, to tak właśnie wyobrażam sobie taką mroczną, niegrzeczną dziewczynę XD. Jestem ciekawa, co też uczyniła. Avery też bardzo mnie zainteresował, więc czekam na drugi rozdział ! <3
    Zapraszam też serdecznie do mnie :
    co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
    Wiem, że możecie nie mieć czasu na czytanie innych blogów, ale strasznie bym się ucieszyła gdybyście wpadły :).

    Pozdrawiam gorąco, Nela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za tak rozbudowany komentarz! Na pewno w wolnym czasie poczytam Twojego bloga, bo wygląda naprawdę cudownie, a z tych ułamków, co przeczytałam, zachęca do głębszego poznania. :)
      Pozdrawiam serdecznie,
      Yvonne.

      Usuń
  3. Rozdział jest genialny..ba..genialny to nawet mało powiedziane *.* Nie moge sie doczekać 2 rozdziału ^^ Życze duuuuużo weny :D

    Pozdrawiam Vanessa Amy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! Zawsze miałam swoje ulubione parringi. Od ostatniego czasu polubiłam Dramione i na Facebooku wpadłam na wasz blog. Jest przecudowny! Rozbudowany, ze szczegółami, pojawiają się tajemnicze momenty. A jako, że jestem zapaloną Potterhead i uwielbiam Harry'ego i ogółem fantastykę czekam na drugi rozdział o tym parringu. Jeśli macie jeszcze jakieś linki o tym parringu, które są godne polecenia dziękuję. A co do bloga jesteście bardzo zdolne i zastanawia mnie ile macie lat. Życzę sukcesu w blogowaniu i zachęcę innych Potterheads do czytania Waszego bloga! Pozdrawiam
    ~ Panna Granger

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, zostałaś nominowana przeze mnie do Liebester Award. Szczegóły na http://milosc-wrogow.blogspot.com/p/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  6. WOW! Na początku,muszę powiedzieć, że macie cudowny styl pisania! Taki naturalny, a zarazem idealnie książkowy. Bardzo podoba mi się postać Faye- aż chce się rysować!! ^^ Natomiast Draco wydaje się być bardzo naturalny- zimny i wyrachowany. I ta jego złość na "smoczka"! Po prostu cudownie. Świetnie też przedstawiłyście Hermionę i Rona. Pochłonięci w wirze walki i pomocy rannym, nadal pamiętają o Harrym. A początek..... po prostu "orgazm oczny i umysłowy" jak mawia moja przyjaciółka. Idealny i nieco tajemniczy (fragment z Dumbledorem i Harrym). I jeszcze relacja z perspektywy Krwawego Barona, to jest już perfekcja. Zrozumieć i przedstawić logikę i umysł tego ducha to mistrzostwo. Czekam na drugi rozdział!!!!!!
    I zapraszam na naszą stronę na FB: Pozdrawiamy z Hogwartu :3
    ~Lumos

    OdpowiedzUsuń
  7. Łaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaał!!!!!! To jest genialne! Te sentencje, przemyślenia, a jednocześnie akcja...! Kurczę, nie wiem co powiedzieć, chcę ciąg dalszy! Co do starca, to nie wiem czemu, ale kojarzy mi się ze slughornem... ; o mam nadzieję, że niedługo wszystko się wyjaśni! <3

    Pozdrawiam :*
    http://miloscnieznalitosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział. Tak dobrze napisane i ciekawe blogi trudno znaleźć. Często większość jest do siebie bardzo podobna przez co też bardzo nudna. To opowiadanie jest tego przeciwnością. Z niecierpliwością czekam na kontynuacje ;)
    Katerina

    OdpowiedzUsuń
  9. Co prawda nie przeczytałam jeszcze wszystkich książek p. Rowling i jest to pierwszy blog o tematyce HP jaki czytam i bardzo mi się spodobał :)
    o tym, że potraficie swoim stylem pisania zaciekawić nie muszę wspominać, bo to widać samo przez się
    Zachęciłyście mnie do przeczytanie do końca sagi o Harrym Potterze :D
    będę tu do Was zaglądać co jakiś czas
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Należę do osób, które dość łatwo przekabacić; wystarczy dobry pomysł i umiejętny styl pisania. Wy, dziewczyny dajecie mi to wszystko, dołączając do tego jeszcze wartką akcję, długi rozdział i pozostawiacie tym wszystkim duży niedosyt, który skłania mnie by wyczekiwać kolejnego rozdziału. Gratuluję ! :)

    Nie wiem, jak dzielicie się pisaniem, więc będę używać liczby mnogiej.
    Świetnie kreujecie bohaterów, są wyraziści i nie zlewają się w jedną szarą masę, jak to się często zdarza.
    Tak jak obiecałyście, pojawiają się nowi bohaterowie, którzy już na wstępie skradli moje serce.

    To opowiadanie z pewnością wyróżnia się w blogsferze.
    Z chęcią wspomnę o Was na moim blogu przy okazji kolejnej notki :)
    Pozdrawiam,
    Mad.

    OdpowiedzUsuń
  11. AA! Jaki świetny Snape, jaki boski Draco! Po prostu cudownie, serio.Ten klimat, ta wojenna aura... Dosłownie jakbym czytała oryginał. Naturalne dialogi, świetnie zarysowane postaci - dokładnie takie, jakie być powinny. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że już skradłyście moje serce <3
    Pozdrawiam, Scarlett <3
    http://twarz-z-cienia.blogspot.de/

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow! Masz fenomenalny styl pisania! Przy niektórych momentach razem z tą muzyką po prostu łezka się w oku kręci. Jestem pod wrażeniem! Mogę wiedzieć, skąd masz taki piękny szablon? *.*

    Zapraszam do siebie ->>> http://dramioone.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń