niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 2 ~ So cold

UWAGA. Dla tego rozdziału zalecane jest dobieranie piosenek podanych przed poszczególnymi fragmentami, zamiast tych z playlisty. W momentach, gdy się one skończą i nie będzie już żadnych grających pod dany fragment, można włączyć je ponownie bądź powtarzać w kółko "So cold", która jest główną piosenką wiodącą ten rozdział.

Włączyć: Lily's Theme ~

Następnego dnia wszyscy wstali wcześnie, jednak nikt nie skierował się do Wielkiej Sali, jak to miał w zwyczaju. Tłum ludzi, składający się nie tylko z uczniów i rodzin zamordowanych, najbardziej dotkniętych rozegraną się wcześniej tragedią, ale również kompletnie niezwiązanych z wydarzeniem urzędników, znanych osobistości i zwykłych cywilów, w absolutnej ciszy kierował się w stronę jeziora. I chociaż był ubrany w odświętne szaty, jak przystało na zaistniałą okoliczność, to nikogo nie interesował ich krój, faktura czy też barwa, bowiem nie miało to wtedy żadnego znaczenia. W końcu istotą tego dnia były pamięć i obecność. W obliczu tragedii każdy z zebranych - stary czy młody, bogaty czy biedny, bez względu na status społeczny i czystość krwi, był sobie równy. Powietrze niosło ze sobą zapach smutku, żalu i wciąż przelewającej się goryczy. Widząc wykrzywione w bólu twarze rodziców zamordowanych uczniów, Hermiona zdała sobie sprawę, że już nikt nigdy nie będzie w stanie zapewnić jej całkowitego bezpieczeństwa. Szepty ciemności i tak ją dosięgną, przypominając tym samym o niekończącym się koszmarze, z jakim przyszło jej się zetknąć. Niegdyś, gdy Hogwart sam w sobie stanowił schronienie, domy wraz ze swoimi przedstawicielami na czele, kierowały się kolumnami na błonia, obok jeziora, by złożyć ostatni hołd zmarłej osobie. Cały ten porządek przerwała dotkliwa zdrada, która wywróciła dotychczasowe życie zebranych tu ludzi do góry nogami. Więc tak, owszem, teraz było inaczej. Setki ludzi przeciskały się obok siebie ze zwieszonymi głowami, zmierzając chaotycznie ku błoniom, w celu zajęcia bliżej nieokreślonego miejsca w pobliżu jeziora. Tylko jedna grupka ludzi, odziana w eleganckie szaty, na których widniał ziejący zielenią emblemat węża, wydawała się być odcięta od pogrążonej w rozpaczy wspólnoty. Szli hardo, pewni siebie i swoich ideałów, wyzywająco patrząc w oczy każdemu, kto odważył się skupić na nich wzrok. Na myśl o ich bezduszności, ignorancji i okrucieństwie, Hermiona poczuła, jak wzbiera się w niej złość. Te dupki nawet nie potrafiły udawać, że śmierć dziesiątek ludzi nimi wstrząsnęła. Nie obchodziło ich nic poza czubkiem własnego nosa, a tym bardziej nikt nie był godzien ich współczucia. Jednak sam fakt, że postanowili się pojawić na uroczystości, coś znaczył, nawet jeśli było to z powodu wyłącznie snobistycznych pobudek.

Schodząc po kamiennych schodach, a następnie idąc przez błonia, by dotrzeć do jeziora, stanowiącego cel jej podróży, Hermiona koncentrowała się na tym, by znaleźć gdzieś wolną przestrzeń, dzięki której mogłaby przebić się do przyjaciół i wraz z nimi oddać cześć zmarłym. W tym celu poczęła rozglądać się za rudą czupryną Weasleya, gdyż rzeczą oczywistą było dla niej, że prędzej zauważy ogniste włosy Rona niż czarną plątaninę kosmyków Harry'ego. Chociaż nigdy nie chciała się przy Ronie do tego przyznać, kolor jego włosów zawsze pomagał jej w orientacji, ilekroć musiała odnaleźć tę dwójkę. Swoisty, specyficzny, płomienny - nie mógł pozostać niezauważony.

Smutek i przygnębienie wyssały ciepło tego dnia, pozostawiając po sobie jedynie mrożący krew w żyłach chłód, wobec czego Hermionie było naprawdę zimno. Żałowała, że nie wzięła ze sobą niczego cieplejszego, by mieć czym się okryć, jednak kto w takiej chwili myślałby o swoim komforcie? Zwłaszcza, że zimno to pochodziło z wnętrza jej głęboko strapionego serca.

W pobliżu jeziora ustawiono rzędami setki krzeseł - wszystkie odziane w biel. Cała rada nauczycielska, włącznie z krnąbrnym Snape'm, kierowała się w ciszy za profesor McGonagall w stronę marmurowego stołu, przy którym miała wygłosić upamiętniające uczniów przemówienie. Niezwykła zbieranina ludzi zdążyła już zająć większość krzeseł, jednak wciąż gdzieniegdzie można było dostrzec pojedyncze, wolne miejsca. Mimo to Hermiona, chociaż nimi nie gardziła, nie była usatysfakcjonowana i rozglądała się dalej, mając nadzieję, że w końcu zauważy miejsce przeznaczone wyłącznie dla niej. Podczas tej czynności ponownie zauważyła, że na uroczystość żałobną przyszło mnóstwo nieznanych jej osób, tym razem jednak dokładnie odnotowując sobie to spostrzeżenie w pamięci. Nie widziała, co dzieje się z przodu, który pozostawał wciąż za jej zasięgiem, ani po drugiej stronie tłumu. Zauważyła jedynie, że na stole złożone zostało przez żałobników jakieś ciało, jednak nie wywołało to wśród zgromadzonych ludzi dużego zamieszania.
- Kim była ta osoba? Dlaczego mało kto zdawał się przejmować jej śmiercią? Coraz bardziej zirytowana, zaczęła stawać delikatnie na palcach, by móc spojrzeć ponad głowami zbiorowiska. I kiedy już straciła nadzieję, że zdoła zjednoczyć się wraz z przyjaciółmi przed rozpoczęciem uroczystości, ktoś położył na jej ramieniu dłoń.

 - Wyglądasz na spiętą - szepnął Harry, próbując się do niej uśmiechnąć.

- Hermiona uśmiechnęła się do niego słabo, starając się go chociaż delikatnie tym pokrzepić. Jednak mogła dać się ogolić na łyso, gdyby okazało się, że nie wyszedł z tego zwyczajny grymas.

- Chodź, nie możemy przecież przegapić ceremonii - i mówiąc to, Harry począł delikatnie przepychać się pomiędzy tłumem ludzi uważając równocześnie, by w żaden sposób nie ucierpiała przy tym Hermiona, za co była mu niezmiernie wdzięczna.
Zawsze imponowała jej delikatność Harrego w stosunku do kobiet, która tak bardzo odróżniała go od porywczego i kłótliwego Weasleya. Wywołało to całą masę oburzonych burknięć i spojrzeń rzucanych pod ich adresem, jednak nie przejęli się tym zbytnio. W pobliżu miejsca, do którego ciągnął Hermionę Harry, zauważyła Lunę, która przyodziana w dziwnie pstrokatą szatę, pomagała usiąść na krześle poturbowanemu Nevillowi. Jego ciało było w ciężkim stanie, jednak ten uparł się, że pójdzie do pielęgniarki dopiero wtedy, gdy prowizoryczny szpital całkowicie opustoszeje, pozostawiając rzędy wolnych łóżek, bowiem nie chciał zabierać miejsca rannym, którzy według niego wymagali większej pomocy i opieki niż on sam. Poczuła jeszcze większy niż dotychczas przypływ sympatii do Longbottoma.

Po raz trzeci - Na pogrzeb faktycznie przybyło także wielu ważnych ludzi - ministrowie, Aurorzy, bogacze, szlachetne rody, właściciele sklepów na pokątnej i mnóstwo innych osobistości, a mimo to Hermiona zastanawiała się, czy komukolwiek z tych ważnych szych było szczerze przykro, z powodu śmierci tylu niewinnych obrońców, spośród których większością była hogwarcka młodzież. Niektórzy z nich z pewnością przyszli się pokazać, inni z szacunku lub grzeczności, ale ilu z nich tak naprawdę przyszło tutaj z powodu szczerego, wyżerającego od środka bólu i współczucia? Hermiona mogłaby przysiąc, że pewnie niewielu. Jednak nie byli to jedyni zaskakujący zebrani, swój hołd przyszły złożyć także duchy z zamku, ledwo widocznie w świetle porannego dnia. Ich obecność zdradzały jedynie połyskujące bezcieleśnie refleksy, które były oznaką ich nieustannego poruszania się. W miarę zbliżania się w stronę krańca rzędu z krzeseł, atmosfera rozrzedzała się, a szepty cichły. Z zamyślenia wyrwał ją kuksaniec w bok, którym została obdarowana przez Harrego.

- Spójrz, centaury również przyszły oddać im swój hołd. Nie wyszły na otwartą przestrzeń, ale Harry z Hermioną i tak wyraźnie je widzieli. Majestatycznie stojące w bezruchu z uniesionymi głowami oraz z przewieszonymi u boku łukami, na wpół skryte w cieniu, obserwowały pogrążonych w żałobie czarodziejów. Kiedy w końcu dotarli na sam koniec rzędu, panna Granger dostrzegła rudzielca, zajmującego miejsce w pierwszym rzędzie, a obok niego siedzącą w ciszy Ginny, wyróżniająca się równie płomienną grzywą, co on sam. Nie pozostawało jej więc nic innego, jak w ciszy zająć miejsce obok nich.

Profesor McGonagall właśnie wstała, a ponury gwar, nagle ucichł. Już czas - oznajmiła. I nim rozpoczęła początek przemowy, Hermiona odpłynęła. Dopiero teraz, wszystkie te uczucia, które w sobie dusiła, dopadły ją niczym zaraza. Dziwne słowa płynęły ku niej ponad setkami głów. "Szlachetność ducha", "Waleczność godna najpotężniejszych czarodziejskich rodów", "Wielkość serca", "Gotowość do poświęcenia", "Walka do samego końca"... W tamtym momencie słowa te nie znaczyły chyba zbyt wiele nawet dla samej McGonagall, gdyż nie były w stanie zmyć poczucia winy, z którym przyszło jej się zmierzyć.

- Nic nie zwróci życia zmarłym - szepnęła, kontynuując a jak gdyby na potwierdzenie tego, z czubka jej nosa skapnęły łzy.

Wraz z każdym jej słowem, Hermiona czuła w gardle coraz to większy ból. Po błoniach rozległ się szloch, a twarze zebranych zalśniły od łez. Niektórzy jednak, wciąż zachowywali kamienne twarze, chociaż w oczach każdego zgromadzonego można było ujrzeć trwogę. Dlaczego na uroczystości nie było samego Dumbledora? Dopilnował wszystkiego, ale się nie pojawił, przypadek? Niefortunne zrządzenie losu? Czyżby czuł się tak winny, że nie był w stanie przyjść i spojrzeć w twarze zgromadzonych? A może był na tyle słaby, że samo wstanie z łóżka stanowiło dla niego wyzwanie godne martończyka? Nie mogła tego pojąć, po prostu nie potrafiła zrozumieć, dlaczego na pogrzebie zabrakło najważniejszej w tej szkole osoby. Właściwie, większość ciał, a raczej wszystkie z wyjątkiem ciała spoczywającego na stole w osamotnieniu, została już zabrana przez bliskich i należycie pochowana, jednak pod wpływem żałobnej atmosfery, Hermiona utożsamiała tę uroczystość wyłącznie z pogrzebem. I to określenie wydawało jej się trafne, gdyż bez wątpienia Hogwart stał się istnym cmentarzyskiem istnień i nadziei.

Korneliusz Knot przeszedł koło żałobników, miętoląc w dłoniach, jak to miał w zwyczaju, swój zielony melonik, po czym stając przed marmurowym stołem, odchrząknął i upewniwszy się, że wszyscy go słuchają, w głębokim bólu zaczął wygłaszać przemówienie w imieniu wszystkich ministrów, a także wysoko postawionych arystokratów. Na jego twarzy gościł wyraz rozpaczy, chociaż Hermiona nie była pewna, co do jego autentyczności. Jej rozmyślania przerwał nagły błysk flesza, co szczerze ją rozjuszyło. Rita Skeeter, niczym obślizgły, zgrubiały gad, ściskała w rękach swój oprawiony w wężą skórę notatnik, szykując się do udokumentowania kolejnej "sensacji". Cała ta uroczystość była dla niej wyłącznie czystym biznesem.

Włączyć: Court and Page ~

I nagle nadszedł moment kulminacyjny uroczystości. W uszach zgromadzonych zaczęła rozbrzmiewać mrożącą, a równocześnie piękna, krew w żyłach melodia. Brzmiało to jak powiew wiatru wśród traw, ale nawet szloch zgromadzonych zdawał się być głośniejszy. Na twarzy Harrego malował się nieprzekonujący smutek i wtedy usłyszał tę wspaniałą, przeciwną i magiczną muzykę. Rozglądając się za jej źródłem, od razu zapomniał o swej niechęci do Ministerstwa. Nie on jeden zresztą ją słyszał. Hermiona uraczona jej delikatnością, a  zarazem rozbrzmiewającym w niej napięciem, przymknęła oczy starając odgrodzić się od wszystkiego tylko po to, by poczuć jej nieziemską głębie całą sobą. Wiele osób, lekko zaniepokojonych i zaskoczonych, odwracało się, szukając źródła dźwięku.

- Tam, spójrz - szepnęła Harry'emu na ucho Ginny. Hermiona też to usłyszała, więc od razu odwróciła się we wskazanym przez nią kierunku. Wtedy ich zobaczyli w czystej, mrożącej krew w żyłach tafli jeziora, zaledwie kilka cali pod powierzchnią wierzchniej warstwy. Chór trytonów śpiewał w dziwnym, nieznanym im języku, jednak Harry wiedział, kto mógłby zrozumieć dokładne przesłanie tej pieśni - Dumbledore. Na samą myśl o nim posmutniał jeszcze bardziej. Ich blade twarze zdawały się falować w wodzie, a liliowe włosy unosiły się wokół nich niczym cudowna aureola, tworząc widok skłaniający do myślenia, że to tylko zwykłe złudzenie. Niesiona przez nich melodia sprawiła, że całej czwórce włosy zjeżyły się na karku. Jednak pomimo nieznajomości słów czuć było, że melodia bardzo wyraźnie opowiadała o stracie i rozpaczy. Spoglądając w dzikie i zaciekłe twarze śpiewających, Harry i Hermiona czuli, że przynajmniej im było przykro z powodu śmierci udręczonych. (od autor. - dobrze, że pani Rowling skupiła swoją uwagę na trytonach, bowiem z pewnością wybawiła tym setki piszących)

Ron przybrał barwę białego marmuru, co idealnie skomponowało się z szarością tamtejszego poranka. Hermiona przeniosła wzrok na Harrego, dostrzegając, jak niespokojnie porusza się na krześle. Dobrze go znała, więc gdy dostrzegła jego rozkojarzony wzrok wiedziała, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. Nie ulegało wątpliwości, że był wściekły. Zresztą, kto z nich nie był. Nawet Fred i George tłumili w sobie gniew, stojąc w oddali i ściskając w dłoniach coś na kształt fajerwerków, zapewne mających uczcić zakończenie uroczystości i zapewnić im tygodniowy szlaban w gabinecie Snape'a. Harry był zły nie tylko na sprawców, winnych tej tragedii, ale również na samego siebie. Pod wpływem chwili poczuła, jak do oczu ciska jej się kolejna dawka gorących łez i nim zdążyła zareagować na wstrząsającą nią falę smutku, Ron już trzymał ją w objęciach, mocno do siebie tuląc i głaszcząc czule czubek głowy. Czując w sercu ciepło, które zaczęło rozgrzewać jej wyziębione od rozpaczy ciało, wtuliła się w ramię Weasleya pozwalając, by przygarnął ją do siebie mocniej. Kątem oka dostrzegła, jak Ginny zaciska pięść na materiale sukni. Kolana jej były mokre od łez, a po twarzy spływały następne błyszczące się kropelki. Drugą dłoń splotła z dłonią Harrego, który skupiając na niej wzrok i uśmiechając się blado, natychmiastowo odwzajemnił ucisk.

Jeszcze kilka okrzyków strachu rozległo się wśród tłumu, gdy świst strzał przeszył zgęstniałe od płaczu i wilgoci powietrze. To centaury postanowiły oddać swój hołd zmarłym, dlatego też posyłając w niebo z łuków cięciwy, które opadły ze sklepienia niczym deszcz pocisków, ostatni raz pożegnały się z duszami zmarłych. Następnie, nie zwracając uwagi na poruszenie, wywołane tym szlachetnym gestem, z powrotem skryły się w cieniu drzew.

Ale w tym momencie, jak gdyby będąc odpowiedzią na czyn centaurów, muzyka ucichła, a trytony porzucając w głębinach swoje instrumenty, wychyliły się wyżej na powierzchnię, by wysłuchać ostatniego już dzisiaj przemówienia. Mały człowieczek z kępkami siwych włosów na głowie, odziany w gładką, czarną i gdzieniegdzie pocerowaną modnie szatą, wstał z miejsca i stanął przed ciałem, złożonym na kamiennym stole. Dopiero teraz wzrok całej czwórki skupił się na osłoniętych już białym materiałem zwłokach. Nie słyszeli, co mówił, jednak Hermiona przypuszczała, że musiał mu udzielać czegoś w rodzaju pośmiertnego błogosławieństwa. Z jego różdżki tryskały dziwne iskry, które rozprzestrzeniając się nad ciałem zmarłego, przypominały jej nieco mugolskie serpentami, którymi naturalnie nie były. Przeniosła wzrok na wykrzywioną twarz Rona. Wiedziała, że przez cały ten czas powstrzymywał łzy. Wiedziała, jak bardzo wzburzony był wewnątrz, jednak równocześnie nie chciał nikomu pokazywać szargającego nim bólu. Duma przede wszystkim. Policzki Hermiony także lśniły od łez, gdy delikatnie poczęła się od niego odsuwać. Wtem, ich oczy spotkały się,

Widział, jak wdzięcznie odsuwa się od rudego fryca, by w końcu utkwić spojrzenie na marmurowym stole. Śmieszył go ten czworokącik, który zupełnie nie pasował do otaczającej ich przestrzeni, wypełnionej po brzegi ludźmi. Gdy spojrzenie szlamy natrafiło na niego, w mgnieniu oka postanowił tryumfalnie przekazać jej jakąś wiadomość. Dlatego bezdźwięcznie, delikatnie poruszając ustami wyartykulował - To. Już. Koniec. Granger. Jeśli jego słowa do niej dotarły, to ani trochę nie dała tego po sobie poznać, bo z równie obojętnym wzrokiem co on, odwróciła się ponownie w stronę stołu. Jednak w Hermionie zawrzało.
Po chwili zdał sobie sprawę, że nie była ona jedynym przyglądającym mu się intruzem przez cały ten czas. Zielone tęczówki spoglądały na niego z mieszaniną czegoś, co przypominało współczucie, ale nie było mu  dane pewne stwierdzenie tego, ponieważ ich właściciel spuścił z niego wzrok równie szybko, co go na nim umieścił.

- Na koniec chciałabym podziękować naszemu nowemu woźnemu - Domincowi Giotto Vane, który bez jakiegokolwiek słowa sprzeciwu, zgodził się objąć to stanowisko w tak trudnej dla nas chwili po śmierci obrońców i pana Filcha. Uważam, że należy się mu nasza wdzięczność, bowiem prawdziwym wyzwaniem jest podjęcie pieczy nad naprawą wszystkich tych uszkodzeń, które dotknęły naszą szkołę. Z jego pomocą powinniśmy przywrócić zamek do stanu sprzed bitwy... Przynajmniej w postaci materialnej - wydukała, ocierając dłonią łzy.

Oniemiała Hermiona rozdziawiła usta w geście zdumienia, a następnie gorączkowo odszukała wzrokiem Harrego i posłała mu pełne zdziwienia spojrzenie. Ten jednak tylko zmarszczył brwi i delikatnie pochylając się nad nią, wyszeptał - Nie wiedziałaś o tym? Został zamordowany w trakcie wtargnięcia Śmierciożerców do Wielkiej Sali, cała szkoła o tym mówi. Podobno został poddany straszliwym torturom. Nie wspominając już o tym, że sama McGonagall wspomniała o nim na początku swojej przemowy - wyjaśnił, przyglądając się jej badawczo. Nie miała o tym zielonego pojęcia, większość czasu spędziła w szpitalu, a wracając z niego czuła się na tyle zmęczona i przybita, że nawet nie miała siły wsłuchiwać się w otaczające ją szepty.

Wraz z narastającym szmerem i szuraniem, zwiastującym podnoszenie się ludzi z krzeseł, Harry zwrócił się w stronę przyjaciół, po czym rzucił - Muszę się przejść, ale w samotności - dodał, widząc, jak Ginny podnosi się z miejsca, by tym samym zasygnalizować, że będzie mu towarzyszyć. W ostateczności, Harry posłał jej przepraszające spojrzenie.

***

W ciemnym, wilgotnym i przyprawiającym o dreszcze pomieszczeniu znajdowały się dwie postacie, które zażarcie gestykulując, wprawiały w ruch czarne, nieco przetarte już szaty. Powietrze zdawało się być wypełnione jadem, wypływającym z ich ust niczym strumień wody z przekrwionych i zmęczonych od płaczu oczów.

- Och. Lucjuszu, zamknij się, po prostu zamilcz. Jesteś równie żałosny jak twój synalek, Draco. Cóż, w końcu w kogoś chłopiec wdać się musiał, czego mu cholernie wspóczuję. Prawdopodobnie nic już z niego nie wyrośnie, a o czołowym statusie w kręgach Czarnego Pana, może sobie jedynie pomarzyć, nieprawdaż? Ślepiec jest głupcem, a głupiec ślepcem. Chcę, żebyś w końcu to zrozumiał i przejrzał na oczy. Nie sądzę, by Czarny Pan chciał mieć przy sobie tak wielkich nieudaczników, jakimi jesteście. Oboje wiemy o tym, że Cyzia źle wybrała wychodząc za ciebie, dlatego ostrzegam cię, Lucjuszu, ostrzegam Cię ostatni raz. Nie pozwól, by ponownie poczuła konsekwencje tego katastrofalnego błędu, który został przez nią popełniony przed laty, bo inaczej gorzko tego pożałujesz. Zrozumiałeś? - zagroziła mu Bellatrix, celując różdżką w sam środek zagłębienia szyi Mafloya.

-  Twoje słowa są nic nie warte, Bellatrix. Zadanie zostało wykonane, nieważne w jak wielkim stopniu, jednak wciąż odgrywamy ważną rolę w planie Czarnego Pana. W przeciwieństwie do mnie nigdy niczego nie osiągnęłaś. Odwagę mą wystawiono już na wiele prób, z których zawsze prędzej czy później i tak wychodziłem zwycięsko - sarknął Lucjusz, mierząc ją dumnym spojrzeniem od stóp do głów pewien, że taka osoba jak ona, nie jest w stanie pojąć wielkości, jaką dane mu było się odznaczać.

- Ty? Uchowaj mnie, Czarny Panie. Zwykły tchórz z ciebie, swoim gównianym podejściem zaprzepaściłeś wszystko, dosłownie wszystko. Myślisz, że odzyskasz swą wymęczoną i marną, utraconą w czasie napadu na Minsterstwo świetność? Jeżeli tak, to cechuje cię jeszcze większa naiwność niż ta, o którą Cię posądzałam, Lucjuszu. Najpierw spieprzyłeś misję złapania tego zapchlonego kundla - Syriusza, później zbłaźniłeś się w Ministerstwie przed dziesiątką Śmierciożerców i beznadziejnymi smarkaczami, a teraz to... Czy jest coś, co potrafisz doprowadzić do końca, bez narażania nas na hańbę i wystawiania na pośmiewisko? Czy byłbyś w stanie doprowadzić do tego, by na twoje barki spłynął wyłącznie szacunek, nie narażając się na nawet krztynę potępienia? Nie, nie jesteś. A wiesz czemu? Urodziłeś się pod czarną gwiazdą - gwiazdą, która gasnąc, obrzuciła nas wszystkich szlamem karząc za związanie się z Tobą. I wiesz, co ci jeszcze powiem apropo moich zasług, które według ciebie nie są warte nawet wzmianki....? Powinieneś....

- Możecie już wejść, spotkanie własnie się rozpoczęło. Przybył Czarny Pan - rozległ się z głębi korytarza głuchy, zwiastujący zgubę głos.

***

Włączyć: So cold  ~

Pełnym bólu gestem, Harry podniósł się, odwrócił się, zostawiając za plecami swoich przyjaciół i drżący z zimna tłum, i ruszył przed siebie brzegiem jeziora, nie patrząc za siebie ani razu. Takie chodzenie pozwalało na łatwiejsze pogodzenie się ze stanem rzeczy niż bezczynne siedzenie. Ludzie, na których tak bardzo mu zależało, byli w pełni gotowi, by w każdej chwili i każdych okolicznościach oddać za niego życie. Ile istnień zostanie jeszcze poświęconych tylko po to, żeby on - Wybraniec, wyszedł z tego bagna cało? Idąc brzegiem jeziora, rozmyślał o tych wszystkich ludziach, jakich dane mu było przeżyć. Mimowolnie skierował się w stronę, gdzie niegdyś odbywał się trzeci etap Turnieju Trójmagicznego.
Ta śmierć była śmiercią wyjątkowo bolesną dla tego zamku, gdyż również  została dopełniona  na jego terenie. Gromkim echem wciąż odbijały mu się w głowie słowa - "Cedrik Digorry nie żyje!", "Szybko, musicie go przewieźć do szpitala!", "Tam na trybunach są przecież jego rodzice". Jednak dla niego miał kto zapłakać, nie tylko rodzina, ale i także setki rozżalonych z powodu jego odejścia ludzi. Dla Filcha taki scenariusz nie istniał. Nie miał już rodziny, żadnych bliskich, żył w odosobnieniu. Pewnie dlatego też został pochowany akurat w pobliżu jeziora, w końcu Hogwart zdawał się być jedynym domem chrłaka, mimo że tak naprawdę znikomo utożsamiał się z jego mieszkańcami. Niegdyś Harry często myślał, że będzie mu dane spędzić życie w samotności, jednak z osądem pomylił się o 360 stopni. Miał bowiem ludzi, którzy szczerze i bezgranicznie go kochali. Więc, jak to jest żyć przez dziesiątki lat ze świadomością, że nie ma się nikogo? Takie życie, to istna autodestrukcja. Na przekór depresyjnemu nastroju, Harry wiedział jedno. Filch nie został zabity przypadkowo, a Śmierciożercy nie torturowali by go przez tak długi czas, zamiast siać większe spustoszenie, jeśli nie mieliby w tym interesu - a może raczej rozkazu. On o czymś wiedział, zapewne związanym z całym ostatnim zajściem. Natomiast zważając na to, że zawsze stronił od towarzystwa, swoją tajemnicę mógł powierzyć wyłącznie bezrozumnej Pani Norris, tak więc można było przypuszczać, że praktycznie zabrał ją ze sobą do grobu.

Wtedy ją dostrzegł - piękne, proste, długie czarne włosy, powiewały na wietrze niczym gałęzie brzóz. Stojąc tak pośród zzieleniałej scenerii, wtapiała się w nią niczym driada. I chociaż Harry nie chciał zachowywać się fikuśnie, mimowolnie wziął pełny oddech, by poczuć ten świeży i orzeźwiający zapach polany.
- Gdybyś tylko odeszła, i żyła z dala od cieni, które ci pozostawił... - pomyślał, drapiąc się zawstydzony w tył szyi.

- Jest tu tak cicho, czuję chłód, marznę jak gdybym była obejmowana przez lodowate, łaknące mego cierpienia ręce. To miejsce zdaje się już nie być domem, a świadomość tego sprawia, że krwawię jeszcze bardziej - wyznała, nie zwracając na niego uwagi. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że zwraca się wyłącznie do siebie.

- Czuję, że on ciągle tu jest, przy mnie. To złudne uczucie, wiem. Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak mam wrażenie jakby wiedział, jak mocno potrzebuję go przy sobie, gdy oddycham, czuwam i płaczę. Wciąż wracam myślami do chwil, kiedy nie byłam sama - kiedy był przy mnie ktoś, kto ocierał moje łzy puchatym rękawem, delikatnie tulącym je do siebie. Wsiąkały i wsiąkały, a mnie zdawało się, że ten rękaw jest jedynym miejscem, który mógłby je pochłonąć, w którym mogłyby znaleźć schronienie, ukojenie i czułość. Nigdy wcześniej tak się nie czułam. Kroki stawiane przez niego... Na zawsze pozostaną w mojej pamięci, grzmiąc w niej niczym niedopowiedziane słowa, z którymi mnie zostawił. Odkąd go nie ma, każdy kawałek mego serca za nim tęskni. Kiedy powiedział, że odchodzi, myślałam, że już nigdy nie będę mogła złapać pełnego oddechu. I tak też się stało, tak bardzo mi teraz zimno... Myślałam... Myślałam, że czas pozwoli mi o tym zapomnieć. Nie o nim, nie o wspaniałej osobie, jaką był, tylko o tym wyżerającym mnie od lat bólu - bólu, który nie pozwala mi racjonalnie myśleć i skłania do przychodzenia tutaj. Szczerze mówiąc, nie byłam w tym miejscu od miesiąca.
Czuję się winna, chociaż wiem, że nie miałam na to wpływu. Nie wierzę w przeznaczenie, wyznaję determinizm, jednak równocześnie nie mam pewności, czy niektórym rzeczom można byłoby faktycznie zapobiec i mieć na nie wpływ. Z drugiej strony mój tok myślenia z góry skazany jest na błędność, bowiem jesteś przecież Wybrańcem, czyż nie? Ostatnie wydarzenia sprawiły, że poczęłam ponownie się zastanawiać, czy wiódł szczęśliwe życie, czy był z niego zadowolony i co najważniejsze, czy czuł się szczęśliwy. Bo... Czym tak naprawdę ono jest, to szczęście, w czym się objawia?

- Powiedz mi, Harry. Czy widziałeś w oczach Cedrika chociaż namiastkę szczęścia, gdy umierał? Nie, to niedorzeczne. Zapytam inaczej. Co dostrzegłeś w oczach Cedrika, podczas ostatnich chwil jego życia, gdy wydawał ostanie tchnienie i osuwał się niczym kukiełka, na błotniste podłoże, by stopić się z nim i już nigdy z niego nie wygrzęznąć.

- Proszę - z trudem powstrzymywała palące ją od wewnątrz łzy. Delikatnie obróciła głowę w lewo, dzięki czemu mógł dostrzec jej zaciśnięte w wąską linię usta i przymknięte oczy, zupełnie jakby nie chciała spoglądać nimi na otaczającą ją przestrzeń. Mimo dzielącej ich odległości był pewien, że nie płakała.

- Odpowiedz mi. Odpowiedz, cokolwiek, błagam - ponowiła prośbę, równocześnie otwierając oczy, w których nie dostrzegł nic prócz bezdennej pustki.

- Cho... - wychrypiał, ledwo panując nad trzęsącym się głosem. Nagle poczuł suchość w ustach, chciał przełknąć ślinę, by chociaż trochę je nawilżyć, jednak zdawała się ona być poza jego zasięgiem.

Harry czuł się winny śmierci Cedrika, zawsze, ilekroć o nim pomyślał, ganił siebie w myślach, że przecież mógł temu zapobiec. Bo mógł. Gdyby tylko nie złapali tego pucharu razem... Gdyby nie próbowali wznieść go we dwójkę w geście triumfu.... Gdyby nie próbowali być wobec siebie tak cholernie solidarni... Gdyby nie szanowali  się nawzajem na tyle, by podzielić się laurami... Czy gdyby był samolubny, przeświadczony o własnej wielkości i posiadający manię władzy, prestiżu oraz uznania... Czy wtedy dotknąłby go własnoręcznie? A może Cedrik, wbrew swoim ideałom, również sięgnąłby po niego w obawie przed utrata chwały? Nie, Digorry na pewno by tego nie zrobił. Nie był taki, miał szlachetne, uczciwe i czyste serce. Nie miał złych zamiarów, nie chciał pokrzyżować mu planów, nie pragnął jego zguby, nie życzył mu źle, nie traktował go fałszywie, natomiast zawsze był szczery i świecił ciepłą, złotą poświatą. Pewnie dlatego wszyscy tak go lubili.

- Harry... Wiem, o czym teraz myślisz. Ja też zadawałam sobie to pytanie wielokrotnie, jednak za każdym razem, moja odpowiedź na nie była taka sama. To nie była twoja wina. Jeżeli już chciałbyś obarczyć winą kogokolwiek, to tylko jeden człowiek zasługuje na dźwiganie jej brzemienia. I jest nim Sam-wiesz-Kto, Harry, nie ty. Nie miałeś pojęcia o tym, co dla was przygotował. Gdybyś wiedział, na pewno byś do tego nie dopuścił, jestem tego pewna. Więc nie doszukuj się w tym nieszczęśliwym zdarzeniu świadectwa tego, że zawiniłeś. On był zawsze po twojej stronie, zawsze. I jeśli przyszłoby mu walczyć, bez wahania stanąłby z różdżką u twojego boku gotów nawet, by oddać za ciebie własne życie. Być może tak też właśnie zrobił. Nie winię cię za to, chociaż były chwile, gdy naprawdę tego pragnęłam. Prawda jest taka, że i ja stanęłabym ponownie po twojej stronie, tak jak wtedy, podczas spotkań GD. I to nie z powodu chęci pomszczenia Cedrika, a dlatego, że dostrzegam w tobie światło, iskrę na tyle bohaterską, wspaniałą i szlachetną, że mogłaby rozpalić swoim żarem nawet serce Sam-Wiesz-Kogo, a w ostateczności wypalić je, kończąc jego egzystencję.

- Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? - zapytał ostrożnie, chociaż dobrze znał odpowiedź.

- Zimno  mi, Harry. Chcę, żeby to zniknęło, chcę znów poczuć się wolna, chcę móc dzielić się szczęściem z innymi i odwdzięczać im się za dobroć szczerym uśmiechem, nie tym fałszywie radosnym, który zwykłam posyłać. Jednak muszę sama powstrzymać to krwawienie, tylko w taki sposób uratuję samą siebie. Wiesz, czemu to boli jeszcze bardziej? Ta niemoc, widok rannych, krzyki udręczonych, obraz rodzin ściskających w ramionach zwłoki martwych dzieci, zaschnięta krew na ścianach, sterta gruzu symbolizująca stos poległych w bitwie ludzi... Ponieważ ty też odejdziesz i temu również nie będę mogła zapobiec, jestem kompletnie bezsilna w obliczu tego wszystkiego. Zawsze to wiedziałam, jednak dziś poczułam to ze zdwojoną siłą. Wiele rzeczy już straciłam, a blizny trwale oznaczyły mnie i moje ciało. Nie chcę, by los odcisnął na mnie kolejny ślad, który nie da mi o sobie zapomnieć. Nie chcę widzieć, jak i ty umierasz w imię większego dobra, Harry. Dlatego proszę cię, zostaw mnie samą.

- Cho, może właśnie nadszedł ten czas. Czemu nie skończysz z tym tu i teraz? - I gdy zamierzał przeprowadzić, dość naiwną według niego, kontrargumentację, ponownie go uprzedziła.


- Teraz... Śmierć niewinnych ludzi... To tez jego wina - odparła cicho ignorując, a może nawet nie chcąc odpowiedzieć na jego pytanie. Więcej już się nie odezwała.

Wracając do zamku, zanim dosięgła go ulewa, zdążył jeszcze dostrzec na błoniach Fred'a i George'a, którzy pod bacznym okiem Snape'a, zbierali z polany pozostałości po magicznych fajerwerkach.

***

Przyszła nagle. Zapukała do Twych mosiężnych drzwi, które miały być wystarczającą ochroną, wielką tarczą. Chociaż zdajesz sobie sprawę, iż mogłaby wejść nawet przez zamknięte okno, gdyby tylko tego zapragnęła. Zimny podmuch powietrza otoczył Twoją zdezorietnowaną i zupełnie nieprzygotowaną twarz, to oddech, ostatnie tchnienie konającego. Wygiętymi i ostrymi, jak brzytwa paznokciami rozcina Ci skórę, rani, krzywdzi, drapie po rękach i nogach. Chce zadać jak najwięcej bólu, żebyś sam zdecydował się na szybsze opuszczenie ziemskiego padołu łez. W końcu odważnie wyciąga do Ciebie drugą dłoń, tą miłosierną i zadbaną, wyglądającą niemal jak ręka niewinnego, małego dziecięcia. Nawet jej puste dotychczas oczy w tamtym momencie wydają się być dziwnie ludzkie, jakby mówiły: 'Nie zrobię Ci krzywydy'. Czy można zaufać śmierci? Rozczarowanie uderza o Ciebie gwałtownymi, rozpiechrzonymi falami, subtelnie obmywa, jak złocisty piasek, zabierając przy tym ze sobą co nie co. Ona nie puka do drzwi. Ona nie wyciąga ręki. Ona nie daje wyboru. Wszystko jest kwestią przypadku. Czy umrzesz dzisiaj? A może jutro? Filch zginął w bitwie, w obronie czegoś, co skrycie szczerze i nieodwołalnie kochał. Jego pogrzeb jest symbolem. Bo to nie jest oddanie czci prawemu człowiekowi, to obietnica pamięci o jego poświęceniu. Jego i innych dzielnych prawdziwych bohaterów, którzy dotychczas żyli w cieniu postawionego na piedestale Harrego Pottera.

***

Nawet nie zauważyła, kiedy z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Wciąż czuła się wstrząśnięta tym chłodnym i obojętnym wzrokiem, jakim ją obdarzył. Zwyczajnie się do niego uśmiechnęła, chcąc wiedzieć, na czym tak naprawdę stoi. Bo chyba każdy chce wiedzieć, jaki ma być jego następny krok. Była już zmęczona czekaniem, staniem gdzieś na uboczu i tonięciem w jego perfidnej ignorancji. Idąc tak przygarbiony, z włosami posklejanymi  od strumieni wody, przypominał jej owcę, zagubioną pośród swojego wyimaginowanego stada. Mimo to wyglądał kusząco. Poskręcane, opadające na twarz włosy dodawały mu tego seksapilu, a przemoczona szata, przylegająca do ciała jak druga skóra, prezentowała tylko, jak świetną sylwetką mógł się pochwalić.

- Kiepsko wyglądasz - zaczepiła go, zastawiając mu ręką drogę. Oparła ją o ścianę, po czym delikatnie przechyliła się, by móc patrzeć mu w oczy. - Wiesz co, Nott? Z takim wyrazem twarzy przypominasz mi przemoczonego i osamotnionego szczeniaczka. Co ty na to, żeby wspólnie utopić gorycz w odrobinie whisky? Rozgrzeje nas, a ty będziesz mógł poopowiadać mi, jak wielkim szczęściarzem się stałeś, spotykając mnie dziś tutaj, przy drzwiach. Przy okazji mógłbyś mi zdradzić, w jakim typie kobiet gustujesz, bo chyba gejem nie jesteś, nieprawdaż? - wysyczała, przejeżdżając językiem po górnej warstwie zębów

- Wybacz, nie skorzystam - odparł, podczas gdy kąciki jego ust nawet nie drgnęły. Właściwie, wciąż spoglądał na nią w ten sposób. Cały czas śledziła mimikę twarzy Notta, na próżno doszukując się w niej nawet mimowolnych skurczów. Zimna i obojętna maska przykleiła się do jego twarzy równie mocno, co loki, i nie chciała pozwolić Faye, by ta ją ściągnęła.

- I co, to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć? Jesteś niesamowity, potrafisz tak wiele zawrzeć w trzech, bezwartościowych słowach -  zironizowała, wydymając dolną wargę

-  To wszystko, na co moim zdaniem, warto było odpowiedzieć, Danvers - odparł chłodno, po czym jednym ruchem strącił jej rękę z kamiennej ściany i wyminął, dobierając sobie kierunek tak, aby znaleźć się poza zasięgiem jej wzroku. A ona czekała, aż deszcz zmyje ostatnie drobiny do niedawna jeszcze wodoodpornego tuszu.

***

Wykonywanie parszywej roboty Malfoya ponownie spadło na niezbyt zadowolonego z tego powodu Zabiniego. Po raz kolejny to on musiał narażać się Nietoperzowi z lochów, bo przecież Smoczek nawet nie zamierzał nastawiać swojego szlachetnego tyłka w imię sprawy. Zaiste, Blaise mimo to nie śmiał wyrazić sprzeciwu, gdyż złoszczenie Severusa Snape'a sprawiało mu niewytłumaczalną, wręcz nienormalną uciechę. Właśnie niepewnie rozglądał się po sali do transmutacji, gdzie miał skorzystać z okazji i przeszukać opustoszałą klasę. Jednak chyba nie spodziewał się, iż zdębieje niczym amator na zwykłe skrzypienie drzwi, które swoje najlepsze lata miały już za sobą.

- Naczelny żartowniś Slytherinu obszukujący klasę opiekunki naszego domu - powiedział delikatny kobiecy głos, który w tej chwili zabarwiony był jasną jak na dłoni kpiną. Blaise odetchnął z niewypowiedzianą ulgą - przecież to tylko ona. Podniósł nieśpiesznie zirytowany wzrok na najmłodsze dziecko Wesleyów.

- Wiewióro, mogłabyś sobie darować i dalej schlebiać Wybranicowi - rzucił w odpowiedzi Zabini, szczerząc się przy tym zadziornie, zdecydowanie nie był to czuły uśmieszek. Białe zęby oszałamiająco kontrastowały z jego ciemną karnacją. Ubrana w regulaminowy strój, Ginny zamknęła powoli drzwi i zbliżyła się do Ślizgona. Jak na złość, ona w porównaniu do niego zachowywała się niesamowicie spokojnie i naturalnie. Usiadła sobie na jednej z drewanianych ławek i skierowała swój bystry wzrok na sylwetkę Blaise'a, uśmiechając się pod nosem.

- Dalej wykonujesz brudną robotę za Malfoya? Nie nudzi Cię to? - Beztrosko machała nogami, nie przejmując się nadto zdziwioną i jednocześnie oburzoną miną Zabiniego. Zamknął jedną z szafek biurka, a kilka testów zwinnie schował do kieszeni swojej szaty. Wyprostował się jak struna i skrzyżował ramiona
Jego spojrzenie dobitnie świadczyło o tym, co sądzi o dziwnych i zupełnie nietrafnych spostrzeżeniach Ginny.

- Bredzisz, Weasley. Zupełnie, jak Twój rudy brat - zręcznie odbił piłeczkę na co, Ginny tylko delikatnie się zarumieniła. Dalej jednak zachowywała się naturalnie. Ostentacyjnie wzruszyła ramionami.

- Cokolwiek. I tak wiesz, że mam rację, a ty dajesz się tylko wykorzystywać, zupełnie jakbyś był jego pomagierem.

Relacje łączące Ginny i Zabiniego były co najmniej dziwne. Dalej sobie ubliżali - to akurat się nie zmieniło, Blaise bez żadnych skrupułów obrażał jej rodzinę, ale od czasu do czasu młoda Weasley niewinnie nachodziła go i próbowała wmówić, że jest chłopcem na posyłki Malfoya. Prawdopodobnie robiła to w ramach odwetu, tylko po to, by ugodzić w jego męską dumę. Też coś. Już dawno powinien ją przekląć, ale czasem potrzebował towarzystwa kogoś mniej oschłego, a Ginny, mimo że chłodna, wydobywała z niego coś więcej poza egoizmem. Oczywiście, wciąż był Zabinim i na pewno nie będzie pozwalał, by jakaś smarkula go krytykowała.

- Koniec tego dobrego, Weasley, czas już na Ciebie - warknął rozzłoszczony, po czym w akcie demonstracji, kopnął w znajdujące się przed nim krzesło, patrząc obojętnie, jak z głośnym hukiem uderza o posadzkę. Po raz kolejny Ginny jedynie wzruszyła ramionami i zeskoczyła zwinnie z ławki.

- Chyba jednak jesteś głupią kukiełką, Zabini, a wyglądałeś na inteligentnego, nieco przykre, nie sądzisz? - rzuciła na odchodne i opuściła salę, nie odwracając się za sobą. Blaise tylko zmarszczył w odpowiedzi brwi, ale nie przejął się zbytnio jej słowami. To tylko słowa, wyrazy, bez większego znaczenia. Niedługo po tym i on opuścił pomieszczenie. W jego głowie zaczęły gromadzić się myśli, które jeszcze do tej pory zdawały się do niego nie docierać.

***

Czy się bał? Czy obawiał się, że prawda wyjdzie na jaw, a on, syn arystokraty, zostanie wyśmiany i poniżony? Głęboki wstyd targał ciałem młodego Malfoya. "Jak mogłem okazać się tak słaby?" Każdej nocy tępo wpatrywał się w biały sufit, z nadzieją, że odpowiedzi same spadną mu z góry, jak płatki śniegu, gdy nadchodzi zima. - "Kto?". To jedno słowo stale odgrywane było w jego głowie, niczym zacięta na stałe płyta. Kto uratował mu reputację i ochronił go przed gniewem Czarnego Pana? Nie żeby Draco chciał mu podziękować, ależ skąd. Chciał tylko wiedzieć, jaki paskudny interes miała w tym ta osoba. Nie wierzył w bezinteresowność ludzi, ten wyraz nawet nie istniał w jego rozbudowanym słowniku. Cel. Ten ktoś musiał mieć powód. Blada twarz księcia Slytherinu wykrzywiła się wstrętnie na samą myśl.

W jednym ciemnym korytarzu, rozjaśnionym tylko nikłym światłem pochodni, odbywała się rozmowa. Temat był tak poważny, że obaj rozmówcy co jakiś czas odwracali się, by upewnić się, iż nikt ich nie podsłuchuje. Cisza nocna minęła niezauważalnie, jednak któż by tego przestrzegał po ostatnich wydarzeniach?

- Węszyli nie bez powodu, Zabini - powiedział twardo Draco. Śmierciożercy nigdy niczego nie robili bezsensownie. Oni też zawszeli mieli określone motywy, przeważnie zawsze doprowadzające do rozlewu krwi. - Dobrze wiesz, że Czarny Pan zlecił im...

- Czarny Pan, Czarny Pan - przedrzeźniał go Blaise. - Proszę, nie bawmy się w grzeczne wyrażanie o nieobecnych krwiożerczych bestiach.

Malfoy nie zdążył odpowiedzieć, bo gdzieś w oddali słychać było ciężkie kroki stawiane zapewne przez nowego woźnego, który o tej porze patrolował korytarze, tak jak to wcześniej robił ten charłak, Filch. Nakazał Zabiniemu, by zamilkł. Ten skrzywił się komicznie, jednakże go posłuchał.

- Zachowaj swoje głębokie rozważania dla siebie - odburknął Draco, gdy tylko kroki ucichły. Stanowczo nie chciał, by do czyjś uszu dotarła ich rozmowa. Nie brakowało mu ostatnimi czasy kłopotów.  - Słyszałeś o Sekrecie czy do Twojej czarnej łepetyny przestały docierać informacje?

- Jeszcze pomyślę, że jesteś rasistą, Smoczku - odpowiedział sarkastycznie Zabini. Nie był zbytnio zadowolony, że o tej porze zebrało się Malfoyowi na zwierzenia. W końcu było już po północy, a za nim był ciężki i nużący dzień.  Od tego stania zaczynały boleć go nogi, ale przecież książę Slytherinu nie mógł spotkać się z nim w dormitorium!  - Tak, wiem, o cholernym Sekrecie, ale uważam go za legendę bez pokrycia.

Najwyraźniej jego towarzysz nie podzielał zdania Zabiniego w najmniejszym stopniu, gdyż oparty o kamienną ścianę Draco, parsknął cichym śmiechem.

- Legendę? A myślisz, że czego szukali tu Śmierciożercy, Zabini? Srebrnej kuli tej stukniętej pseudo wróżki Trelawney? - warknął rozjuszony Malfoy. Niekiedy Blaise swoją głupotą po prostu go męczył. Nie potrafił szybko łączyć faktów, a może po prostu specjalnie udawał naiwniaka, żeby porządnie wkurwić Dracona? Nie wiedział.

Zabini najzupełniej obojętnie wzruszył ramionami i zmierzwił swoje ciemne włosy, które i tak już były w dramatycznym nieładzie po tym, jak Ślizgon został brutalnie wyrwany z ciepłego łóżka tylko po to, żeby słuchać nudnych wywodów Malfoya.

- Może chcieli zabić Dumbledora? Kto ich tam wie - odmruknął Blaise, który nie podzielał wielkiego zainteresowania sprawą Draco. Nagle zmienił temat, a jego oczy rozbłysnęły niemą ekscytacją i możliwością dowiedzenia się tego i owego. - Ty ich wpuściłeś? Wiem, że Nott tego nie zrobił, już zdążyłem go wypytać. No chyba, że mały spryciarz kłamał, ale wątpię.

Pierworodny syn Lucjusza nie wydawał się zdziwiony pytaniem, jakby spodziewał się, iż prędzej czy później takowe padnie. Oczywiście, żeby odgryźć się na Zabinim celowo przedłużał chwilę wyznania prawdy.

- Cóż...- dramatycznie zawiesił głos, za co Blaise obdarował go naglącym spojrzeniem. Uśmiechnął się kpiąco. - Nie. I mógłbyś łaskawie nie zmieniać tematu i wreszcie zacząć myśleć? Bo jeszcze pomyślę, że zamieniłeś się na mózgi z rudym Łasicem.

Twarz jego kompana w jednej chwili stała się obojętną maską, jakby Zabini poczuł się głęboko dotknięty porównaniem do, jego zdaniem, naiwnego Gryfona. Powstrzymał się jednak od obraźliwego i niezmiernie raniącego ego Malfoya komentarza i tylko rzekł krótko, acz konkretnie:

- Pozwolisz, iż się oddalę, zanim roztrzaskam Ci głowę na ścianie. - Kurtuazyjnie się przy tym skłonił i z tymi słowami opuścił nieco zdumionego, ale wciąż nieprzejętego Dracona.

Gdy został zupełnie sam, jego mina wyrażała zupełnie inne emocje. Ironia aż biła od jego twarzy i była w stanie zmieść każdego w odległości kilku metrów. Pierwsza ofiara Malfoya czaiła się tuż za rogiem.

- Możesz już wyjść, szlamo - powiedział chłodno, kierując się w stronę ściany, za którą, jak mniemał, chowała się Panna-Wiem-To-Wszystko.

Nie mylił się ani trochę, gdyż na jego słowa niemal od razu, niczym oparzona, ze swojej kryjówki wyskoczyła Hermiona.

- I co, miło się podsłuchiwało, Granger? Dowiedziałaś się czegoś istotnego? - spytał, nie darując sobie sarkazmu. Mierzył ostrym wzrokiem całą sylwetkę dziewczyny, poczynając od wielkiej burzy kasztanowych loków. Najdłużej zatrzymał się na walecznych ustach, teraz wygiętych w kipiącej złości, która aż od niej buchała.

- A żebyś wiedział, Malfoy. Jesteś tchórzem - powiedziała pierwsze to, co jej przyszło na myśl. Jednak nie była zadowolona z tego, co mu zaserwowała. Zabrzmiało to zdecydowanie zbyt łagodnie.

Draco w kilku susach znalazł się tuż przy niej. Z jego lodowatych szarych oczu biła niemaskowana wściekłość. Nagle do jego świadomości, zaczęły dobijać się miliony pomysłów na uprzykrzenie komuś życia, które aż się prosiły, by zastosować je w rzeczywistości.

- Jeszcze jedno słowo, szlamo, a gorzko tego pożałujesz - wypluł zjadliwie, mierząc się z nią na spojrzenia, jedno ostrze od drugiego. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że mógłby jakimś cudem przegrać to starcie. Przechyliła głowę na bok, jak gdyby nasłuchiwała, czy nikt się do nich nie zbliża.

- Chyba sobie żartujesz. Słyszałam całą Waszą rozmowę, fretko. - Orzechowe oczy w porównaniu do stalowo szarych, były roziskrzone i pełne emocji. Nieco sprzecznych, gdyż jej złość mieszała się z niepewnością, a to zdecydowanie nie stanowiło mieszanki idealnej, która mogłaby jej się do czegoś pozytywnie przysłużyć.

I właśnie na to czekał Ślizgon. Czekał na błąd, który  Gryfonka popełniła bardzo szybko. Zdradziła się. A to oznacza, że wcale nie słyszała całej rozmowy, tak, jak usiłowała mu wmówić.  Na jego twarzy pojawił się drapieżny uśmiech, który jak zwykle - nie sięgnął oczu.

- Co w związku z tym, Granger? Powinienem się wystraszyć i podporządkować się woli małej, brudnej szlamy? - sarknął, niemal siłą woli powstrzymując się od splunięcia. Szlama w jego ustach zawsze brzmiało, jak najgorsza obelga, jaką tylko można było obrzucić drugą osobę. Nie istniało żadne inne słowo, które byłoby równie mocno pozbawione szacunku.

Hermiona twardo trzymała głowę wysoko uniesioną, aczkolwiek ciężko jej było pokonać Malfoya w tej potyczce. Zupełnie świadoma swojej nie-dyspozycyjności, czuła, że spada w przepaść coraz głębiej i głębiej, a z niej tak łatwo wybrnąć się nie dało. Niepotrzebnie go okłamała, gdyż tym samym ściągnęła na siebie jeszcze większe nieszczęście.

- Wielki pan arystokrata nie zna innych słów? Dobrze wiesz, o czym mówię i zadbam o to, by wszystko wyszło na jaw - odparła, mając nikłą nadzieję, że zrobi to na nim jakiekolwiek wrażenie - tym samym chciała również dać mu do zrozumienia, że to koniec ich zajmującej rozmowy.
Odwróciła się na pięcie i już odchodziła, kiedy dobiegł ją jeszcze zimny, jak lód głos Malfoya, połączony z przyprawiającym o dreszcze, cynicznym śmiechem:
- Jeszcze zobaczymy, Granger!


***

Oparła głowę o kuchenny blat, skrzaty już dawno poszły sobie na wieczorną sjestę, wielce zmęczone po dzisiejszej robocie, a ona miała cholerną ochotę, by napić się czegoś zawierającego procenty. Nie planowała dewastować szkolnego magazynu z alkoholem w pojedynkę. Szczerze? To byłoby niebywale nudne i nieszczególnie zajmujące, jednak jego bezczelna odmowa nie pozostawiła jej przecież innego wyjścia. Musiała nachlać się tymi buteleczkami z tanim, beznadziejnym w smaku chłamem. Gdy sięgała ręką po kolejną butelkę whisky, ktoś mocno złapał ją za nadgarstek. Czuła już wcześniej te szorstkie dłonie na swoich, więc nie musiała nawet podnosić głowy, by wiedzieć, kto odważył się na ten niebywale odważny i niefrasobliwy gest.

- Jesteś natrętem, hę? - zapytała, uśmiechając się sarkastycznie. Mozolnie podniosła głowę, pozwalając tym samym, by jej twarz została zakryta przez kaskadę włosów, zza której mogła spoglądać na niego niczym zza kurtyny.

- Tak, wychodzi na to, że tak. Ale niecodziennie ma się okazję spotkać spitą w trzy dupy kobietkę tylko czekającą na to, aż jakiś przystojny książę przybędzie jej z odsieczą - odparł, zmuszając się do tego, by nie parsknąć gromkim śmiechem. To by na pewno ją zezłościło, a tego przecież nie chciał. Wiedział, że źle by się to dla niego skończyło, bo pierwszy atak Faye zawsze grał rolę tego najostrzejszego. Co jak co, ale nawet i upić potrafiła się z klasą.

- Nie pozwalaj sobie, niby kto przy zdrowych zmysłach czekałby na usługi takiego erotomana jak ty, który tylko czeka, żeby włożyć komuś swoją obślizgłą i szorstką w dotyku dłoń pod bluzkę? - zakpiła, po czym gwałtownie odrzuciła włosy do tyłu, spoglądając na niego sceptycznie. Chciała, by skupił wzrok na jej dekolcie, co stanowiłoby idealny powód do tego, żeby złamać mu nos jednym skinięciem różdżki.

- Ten erotoman przyszedł, pragnąc pomóc wywołać ci zamęt w skrzackiej spiżarni i dopilnować, by jutro nie było już czego wlewać do kieliszków - wymamrotał zadziornie, sięgając po nową butelkę. Zresztą taka dostojna dama jak ty, nie powinna upijać się w samotności, świadczyłoby to przecież o tym, że brak jej klasy. A chyba tobie nie brak. - spiorunowała go wzrokiem. Odkorkował flaszkę z wprawą barmana, napełniając kieliszek złocistym płynem, po czym spojrzał zaczepnie na brunetkę, taksując równocześnie wzrokiem jej smukłą, łabędzią szyję. - To co, do dna? - zapytał lekko, uśmiechając się uwodzicielsko.

Odwzajemniła jego zaczepne spojrzenie, nie mogła bowiem pozwolić, by szala przeważyła się na jego korzyść, a później zrobiła coś, czego nie spodziewał się po niej pomimo stanu lekkiego, alkoholowego upojenia, w którym właśnie się znajdowała. Usiadła zwinnie na blacie jednocześnie zakładając nogę na nogę, co sprawiło, że skrawek jej kusej sukienki, uniósł się do góry odsłaniając krągłe, jędrne udo. Następnie przysuwając się do niego tak, że Avery miał twarz na wysokości jej kolan - krzesełko było wyjątkowo niskie - pochyliła się nad nim pozwalając na to, by należące do niej brązowe pukle, opadły na jego blond czuprynę, kołtuniąc się z nią w jeden, wielki gąszcz. Stuknęła głośno swoim kieliszkiem o kieliszek Avery'ego w geście aprobaty, dbając o to, by nie wypadł mu z ręki pod wpływem uderzenia - nie chciała przecież, żeby niezdarnie wylał całą zawartość kieliszka na niedawno kupioną przez nią ekstrawagancką kieckę, bo wtedy już nic nie byłoby w stanie uratować jej przeklętej dumy. Ten seksapil, o tak, to na niego działało. Była niemalże pewna, że w tej chwili pragnął tylko, by owinąć swoje ręce wokół jej głowy i przyciągnąć ją do siebie z tryumfalnym uśmiechem. W końcu potrzebował jej pocałunku jak ocean wiatru, a ona mogła to sprytnie wykorzystać. - Do dna! - zaśmiała się, po czym przesunęła palcem wolnej ręki wzdłuż jego wydatnych, pięknie zarysowanych kości policzkowych.

***

Czarny kłębek sierści poruszał się po znajomych korytarzach z niesamowitą precyzją. Nie odbijał się od ścian, niczym piłeczka pingpongowa, a szedł dzielnie, jak żołnierz, z ogonem wysoko uniesionym, który wraca po zwycięskiej bitwie. Jednak gdzieś w tym małym ciałku znajdowało się kilka komórek, bardzo tęskniących za swoim właścicielem, który możliwe, że właśnie pukał do bram niebieskich.
Pani Norris zamiauczała żałośnie, zawodząc nad nieodżałowaną stratą - swojego jedynego najlepszego przyjaciela. Tylko on traktował ją w tym zamku z należytym szacunkiem, na dodatek czuła się przy nim jak królowa hogwarckich korytarzy i nawet bezczelny Irytek, nie był w stanie zaniżyć jej kociego poczucia własnej wartości. Żółtymi ślepiami kontrolowała każdy najciemniejszy zaułek, jednak tym razem nie towarzyszył jej pan. Była samiutka i trochę nad tym ubolewała, co wyrażała głośniejszymi bądź cichszymi prychnięciami. I kto teraz napełni jej wiecznie spragnione ego?

- Tu jesteś - powiedział głęboki męski głos i złapał kupę sierści, nim zdążyła odskoczyć. Pogłaskał ją czule po główce na co kotka sprężyście się naprężyła i zamruczała z zadowoleniem. Myśli o Filchu szybko wyparowały z jej małego móżdżka. Dominic uśmiechnął się tajemniczo i obrzucił spojrzeniem pusty, jak na razie, korytarz, który już jutro wypełni się na nowo tłumem uczniaków, nie mających nawet najmniejszego zamiaru, by go szanować - prawo dżungli.

 - Wszystko się zmieni, moja droga, już niedługo - powiedział ściszonym głosem do kotki, która rozkosznie wyginała się pod jego szczupłymi palcami. Już on o to należycie zadba.
_________________________________________________________________________________

Cześć! Mam nadzieję, że nie zostaliście przez Nas (głównie chyba przeze mnie) zanudzeni na śmierć! Zadecydowałyśmy, że jedyną osobą z personelu, która podzieli los poległych, będzie Filch. Jest to istotne dla dalszego przebiegu naszej historii, bowiem wymyślony przeze mnie główny wątek i motyw, nie miałby spójności, gdyby nie jego jakże heroiczna śmierć. Zresztą, razem z Yvonne musiałyśmy wepchnąć gdzieś Dominica! Tak, dokładnie, to Filch jest tym starcem z prologu. Niespodzianka, nieprawdaż? Kto by pomyślał, że stary, zgorzkniały i gderliwy woźny, może się jeszcze na coś przydać. Chciałabym wierzyć, że nie czytało Wam się tego rozdziału równie ciężko, co mnie się go pisało. Serio, pochłonął on mnóstwo mojego czasu, przez co nawet nie wybrałam się z rodzicami na urodziny sąsiada, chcąc skończyć go jak najszybciej. W sumie i tak bym na nie poszła, bo nie lubię imprez mocno zakrapianych alkoholem. Hm, wracając do tematu. - Jednak pogrzeb był rzeczą niezbędną do dalszego poprowadzenia opowiadania tak, aby wyszło ono w miarę naturalnie. W końcu naturalność to podstawa podczas tworzenia historii. Raz na zawsze musiałyśmy rozliczyć się z targającymi rozterkami sercami bohaterów, by w końcu mogli oni ruszyć dalej - ku nieznanemu. Wydaje mi się, że ten rozdział był/jest/i będzie dla Was najcięższym do czytania spośród tych wszystkich, które planujemy jeszcze napisać. Jednak, gdy już się z nim uporałyśmy, powinno być już tylko z górki. Nie mamy pojęcia czy gdzieś w rozdziale czają się jeszcze jakieś błędy. Nawet nie wiem, czy nie popełniłam ich mnóstwo pisząc do Was tę notkę. Jako iż jestem padnięta, a mój umysł wydaje się być ograniczony, zostawię to w spokoju. Do następnego! Yasmin

Ps; Yvonne słodko już śpi, jednak sądzę, że podziela moje zdanie na temat barier, które musiały zostać przez nas pokonane, by ukończyć ten rozdział pomyślnie.
~ Godz. 1:28 - cóż, to jeszcze wczesna godzina. Czas obejrzeć Elementary!

19 komentarzy:

  1. Witam, ten świetny blog został przeze mnie nominowany do Liebster Blog Award. Szczegóły w google, reszta na moim blogu: sineserce.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc jestem. Rozdział czytałam dość długo. Nie z tego powodu że ciężko mi się go czytało tylko po prostu był długi. W sumie to dobrze bo wolę dłuższe rozdziały, można się wtedy lepiej wczuć i wciągnąć. Zresztą gdyby notka była krótsza, to i tak by mnie zaczarowała. Pisałam już w poprzednim komentarzu, że zwracam dużą uwagę na opisy. U Was są one po prostu idealne ! Piszę to z ręką na sercu. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z tego, jaki wysoki poziom osiągnęłyście. Nie wspominając już o Waszym nadto bogatym słownictwie, które za każdym razem powala mnie na kolana. Podsumowując czuje się jakbym czytała niezwykłą książkę. Cała historia owiana jest tajemnicą. Zacznę od początku, czyli pogrzebu. Bardzo umiejętnie opisałyście panujący smutek i żal. Aż sama czułam tą rozpacz. Opisy, jak zwykle pełniły większość. Podoba mi się podejście Hermiony do tego wszystkiego. Dobrze, że Harry, Ginny zarówno jak Miona i Ron wspierają się w tych ciężkich chwilach. Ucieszyłam się chociażby tym, że rudzielec przytulił Granger, dodając jej tym gestem otuchy. Ładnie opisałyście również zachowanie innych ludzi. Niektórzy łkali, a inni zachowywali kamienne twarze, lecz w ich oczach także malował się ból. Nawet ta krótka wymiana spojrzeń pomiędzy Draconem, a Hermioną była znacząca. Dalej... Samotna przechadzka Harry'ego. Byłam totalnie zszokowana. Macie niesamowite wyczucie to uczuć. To w jaki sposób opisałyście cierpienie Cho, wywarło na mnie ogromne wrażenie. Przedstawiacie też Harry'ego takim, jakim był; delikatny chłopak, który obwinia się za śmierć Cedrika. Rozmowa Bellatrix i Lucjusza była tak samo interesująca, dobrze że skupiacie uwagę także na innych postaciach. Co do Filcha... No nie powiem, zaskoczyliście mnie bardzo i zaintrygowałyście. Jestem ciekawa jaką skrywał tajemnice i po co śmierciożercy go torturowali. Nie zgadłabym, że mało znaczący woźny odgrywa jakąś głębszą rolę w tym wszystkim. Jeżeli chodzi o Dominica, wydal mi się podejrzany. Wywnioskowałam, że Dumbledore nadal żyje, a Snape jest bez winy. O jakim sekrecie mówił Malfoy ? Fajnie, że miedzy nim, a Mioną doszło do jakiejś konfrontacji. Ginny rozmawia z Blaise'em ? Jestem ciekawa, czy wyniknie z tego jakieś uczucie. Jeśli tak, to szkoda mi Harry'ego. Nie wiem, co Faye ma wspólnego z tym wszystkim, ale lubię postać takiej uwodzicielki. Mam nadzieję, że omówiłam wszystko, choć na pewno coś pominęłam, gdyż rozdział był stosunkowo długi. Na serio piszecie cudownie. Yasmin, miło, że dla nas zrezygnowałaś z urodzin sąsiada ;). Twoje wysiłki nie poszły na marne, bo rozdział jest obłędny. Nie dziwię się, że pisało Ci się go ciężko, używając tylu metafor i opisując tyle wydarzeń... W każdym razie, dobra robota. Z pewnością piszecie lepiej, niż nie jedna długoletnia bloggerka.

    Zapraszam także do siebie, choć moje opowiadanie nigdy nie dorówna temu cudowi.
    co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com

    Pozdrawiam Was serdecznie i życzę pokładów weny <3

    Nela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę cieszę się, że śledzisz losy naszego bloga od samego początku! Kamień z serca, iż wstęp Cię nie zanudził, bo szczerze mówiąc, pomału zaczynałam mieć go szlachetnie dosyć. Pogrzeb oraz rozmowa Harry'ego z Cho były dla mnie naprawdę ciężkie do napisania i w pewnym momencie nawet żałowałam, że się tego podjęłam (a także, iż w ogóle na to wpadłam). Uznałam, że wątek Chang i Potter'a jest zbyt ciekawy, by zostawić go bez rozwinięcia, tak jak zrobiła to Rowling. Wydawało mi się również, że aby oddać ich uczucia, musiałabym przenieść się do zupełnie innego uniwersum! Dlatego wymyśliłam, żeby już w rozdziale 2 wprowadzić rozmowę Bellatrix i Lucjusza. Chciałam to zrobić pod koniec, ale Yv słusznie podsunęła mi, że powinniśmy wkręcić ją pomiędzy pogrzeb a jego dalszą część, i za to jestem jej niezmiernie wdzięczna. Wraz z Yvonne dzielimy się fragmentami, a później wspólne je przerabiamy bądź konsultujemy się odnośnie ich budowy/treści, jednak to ja jestem tą, co nie potrafi ująć niczego w kilku zdaniach. Wszędzie dopisuję opisy, metafory, fragmenty przemyśleń, niweluję powtórzenia - nie dość, że jestem gadułą, to na dodatek piszę jak najęta. Jednak wciąż istnieje parę rzeczy, których opisu stworzyć praktycznie nie potrafię - np. opisu pomieszczeń, budowli, architektury czy też nawet refleksji na temat śmierci. Yvonne musi mnie więc pilnować, żeby nie puściła mi fantazja, a także mojej interpunkcji, bo szczerze mówiąc, gdy piszę, to często zapominam o zasadach, tworząc własne. Wczoraj musiała nawet dokładnie przeanalizować czy nie popełniłam nigdzie literówek, gdyż zdarza mi się to równie często, co ciągłe dopisywanie. ^^ Nie wspominając już o tym, że czasami mieszam w dialogach. Strasznie ze mnie zakręcona osoba. :) Co do relacji Ginny i Zabiniego, Yvonne ma już świetny pomysł na ich wzajemne stosunki. Cieszę się, że opowiadanie wciąż zachowuje swoją tajemniczość, na tym najbardziej nam zależy, bowiem nie chcemy wszystkiego zdradzać od razu. Twojego bloga zaczęłam czytać jakieś dwa dni temu, jednak z powodu urwania głowy z naszym dzieciątkiem, musiałam odpuścić go sobie na jakiś czas. Planuję przeczytać wszystkie notki, a dopiero na koniec "przelać swoje myśli i refleksje na papier". Wolę, jak mi się wszystko nagromadzi niż jakbym miała pisać szczątkowo, zważając na to, że Twój blog jest już stosunkowo rozwinięty. :) Jedyne, o czym teraz wspomnę to to, że wprost zakochałam się w jego wyglądzie! Jest dla mnie na swój sposób groteskowy, co przyciąga mnie do niego jeszcze mocniej.

      Pozdrawiam Cię serdecznie w imieniu moim i Yvonne, a także dziękuję za miłe słowa. :)

      Usuń
    2. Cieszę się bardzo, że odpowiedziałaś na mój komentarz ! <3
      Oczywiście, że śledzę Waszego bloga, początek mnie zaczarował, więc nie wiem, czemu miałby być nudny. Oczywiście nie wszyscy zdają sobie sprawę z wagi opisów, ale ja zawsze ja doceniam.
      Masz świetne pomysły...Dużym wyczynem jest napisanie czegoś takiego, i oddanie wszystkich tych uczuć Cho.
      Hah, bardzo fajnie, że razem współpracujecie i razem się ,,dopełniacie'', naprawdę tworzycie cudowną historię. Na pewno umiesz wszystko zgrabnie opisać - tylko jeszcze tego nie wiesz :D. Nie widziałam też żadnych literówek. Ojej nie mogę się, więc już doczekać, jak razem poprowadzicie Zabiniego i Gin.
      Dziękuję także, że czytasz też mojego bloga. Początkowe rozdziały są wręcz fatalne i mnóstwo w nich błędów, więc mam nadzieję, że Cię nie zanudzam. Jasne, nie ma sprawy, kiedy zostawisz komentarz :).
      Zapraszam też do obserwowania, bo jak dobrze wiemy każdemu na tym zależy. Ach, tak szablon, wybrałam go razem z moim kolegą Jasperem, który mi powaga. Naprawdę się cieszę, że tak Ci się podoba ! <3

      Przepraszam, jeżeli spamię :C.

      Ja dziękuję i pozdrawiam :))

      Nela

      Usuń
    3. Dziękujemy za miłe słowa, to dla nas wiele znaczy. :) Początkowymi rozdziałami się nie przejmuj, bo przecież każdy jakoś zaczyna/zaczynał! :) Zaobserwujemy twojego bloga. Tylko po prostu jesteśmy trochę z tym do tyłu. :) Jeżeli mówimy już o spamie, to doskonale wiem, co masz na myśli. My również próbujemy jakoś zachęcić większą ilość ludzi do naszej historii, żeby było mniej więcej tylu odwiedzających i komentujących, co np. na twoim blogu, gdyż zawsze to i więcej opinii, i więcej czytelników, ale póki co ciężko nam to idzie. :) Więc zdajemy sobie sprawę, jak ważnym elementem wśród blogosfery jest każdy z obserwujących.

      Życzę weny i spotykamy się w kolejnych rozdziałach, a może i nawet wcześniej!

      Yasmin

      Usuń
  3. Kolejny świetny rozdział <3
    Zapraszam do siebie
    http://niezwykle-zycie-katie.blogspot.com/
    O nowej uczennicy w hogwarcie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział genialny! W niektórych momentach idzie się pogubić, tyle wątków i wg, ale i tak bardzo mi się podoba! <3 Niesamowicie zaskoczyłyście mnie z tym starcem! ;o Jestem ciekawa co tak chronił. Scena w której Ginny wchodzi gdy Blaise przetrząsa gabinet nauczycielki, świetna! Ginny taka spokojna i naturalna, jak dla mnie to było urocze! :D Spodobało mi się jak podczas rozmowy Blaise'a z Draco, Zabini napisał o Voldemorcie jako o "krwiożerczej bestii" i mam nadzieję, że Ginny uda się go zmienić ;> Rozwaliło mnie na łopatki: "Pozwolisz, iż się oddalę, zanim roztrzaskam Ci głowę na ścianie." XD Blaise taki groźny :D Bardzo zaskoczyłyście mnie sceną w której Draco odkrywa, że Hermiona ich podsłuchiwała. Była jakaś taka nienaturalna, Hermiona jest w końcu inteligentna, powinna umieć się odgryźć! :D Ale ogólnie to coraz bardziej pogrążam się w miłości do tego bloga! :D

    Pozdrawiam ;*
    http://miloscnieznalitosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Nela poleciła mi tego bloga i oto jestem.
    Wow, macie naprawdę bogaty styl. Zastanawia mnie tylko ile macie lat ! :)
    Prowadzicie wszystkie postacie bardzo fajnie, do tego ta naturalność ! Fabuła wprost mnie zadziwia i czuję, że się nie zawiodę. Zdziwiłam się, Dumbledore nadal żyje ? Mam nadzieję, że się nie pogubię, ale wasz blog wart jest uwagi !
    Muzyka świetna, szablon..spotkałam się już z takim ale może być <3
    Jeżeli chcecie mieć więcej czytelników musicie się reklamować. Hmm, no nie wiem, bloggerki najczęściej czytają dużo blogów, wtedy zyskacie niesamwitą władzę bo blog jest najlepszy.

    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział :) Wspaniałe opisy, akcja już jest bardzo rozkręcona podczas gdy na większości blogów trzeba czekać do ok. 5 rozdziału. Wspaniale wykreowani bohaterowie. Naprawdę podziwiam wasz talent. Podczas czytania początkowej części rozdziału (tej z pogrzebem) czułam się taka smutna i przybita... i brawa za to, bo właśnie tak powinien się czuć czytelnik czytając scenę pogrzebu. Wątek Ginny i Zabiniego... mam nadzieję na coś fajnego. Rozmowa Lucjusza i Bellatrix jest wpleciona idealnym momencie. No i Draco i Hermiona.... nareszcie doszło do jakiejś konfrontacji. Podobało mi się to, że nie od razu wprowadzacie pomiędzy nimi miłość czy zauroczenie... Dzięki temu ta ich wspólna scena wyszła naturalnie i nie była przesłodzona. No i ten sekret? O Boże nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Muzyka idealnie odzwierciedla charakter opowiadania a już zwłaszcza piosenka "So Cold", której słuchałam przez większość tego rozdziału.
    Wspaniały rozdział i widać że włożyłyście w niego dużo pracy. Życzę weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
    Szpileczka :*

    OdpowiedzUsuń
  7. A więc tak! Piszecie genialnie - rozdziały są świetnie budowane, mają wiele różnych i ciekawych opisów, no i te dialogi... ah. Czytałam tyle Dramione, wałkowałam wielokrotnie, szukałam tych perełek, których nawiasem mówiąc ostatnio niestety co raz mniej, no i udało się! Wpadłam na Wasz blog, który jest właśnie tą perełką, która nie niesie za sobą mdłych wyznań miłości już przy pierwszym rozdziale, naciąganych sytuacji... ah, oh, eh. A tu mam to, czego chciałam - sensownie przemyślaną historię. Czuję, że każda część Waszych rozdziałów jest naprawdę dobrze rozplanowana, wszystko ma swój czas i miejsce. Świetnie wplątujecie i splątujecie ze sobą różne wątki. Jednym słowem - zajebiście ;D. Życzę Wam oczywiście masę weny, czekam na następny rozdział i zapraszam na: http://twarz-z-cienia.blogspot.de/
    Pozdrawiam, Wasza Scarlett <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Strasznie dłuuugi rozdział, trochę mnie to zniechęciło, ale dałam radę xD nie mam zbytnio już czasu żeby napisać dłuższy komentarz, więc dam tylko krótkie:
    Powodzenia w dalszym pisaniu.
    Jak znajdę czas to przeczytam resztę :)

    koci-sekret.blogspot.com
    zaklinacze-koni.blgospot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytam, jestem w trakcie, ale znalazłam:
    "I nagle nadszedł moment kulminacyjny uroczystości. W uszach zgromadzonych zaczęła rozbrzmiewać mrożącą, a równocześnie piękna, krew w żyłach melodia. "
    Chyba powinno być: "zaczęła rozbrzmiewać mrożąca krew w żyłach, a jednocześnie piękna melodia" to tak stylistycznie, ale czytam dalej, generalnie treść bardzo wciągająca i z pewnością będę tu zaglądać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zainteresowała Cię/Panią nasza historia.
      Co do zdania, masz/ma pani w zupełności rację. Zostało to źle przez nas ujęte. Dziękuję za wyłapanie błędu - czasami po prostu ich nie widzę, gdy sprawdzam całe opowiadanie. :) Przepraszam za te ukośniki, nie chciałabym po prostu, żeby moja wypowiedź zabrzmiała niegrzecznie przez to, że nie jestem pewna co do Twojego wieku. Yas

      Usuń
    2. haha ze spokojem, wiek nie ma znaczenia :P możecie na "TY" Magda jestem;) Pierwszy raz czytam tego typu opowiadanie, przeczytałam wszystkie części Harrego Pottera, ale aż do teraz nie miałam pojęcia, że w oparciu o tę książkę powstają jakieś opowiadania. Fajny pomysł. Jestem ciekawa dalszego rozwoju akcji. A co do błędu wiem, jak to jest. Czasami czytając coś po tym jak to napiszemy nie zawsze wszystkie błędy zauważymy. Dlatego ja pamiętam jak pisałam jakieś wypracowania jeszcze w szkole to zawsze dawałam do przeczytania jakiejś innej osobie, która spojrzała "świeżym" okiem i też coś czasem wyłapała ;)
      Zapraszam do siebie na blog, choć to nie opowiadania, raczej moja twórczość, lifestyle, ale może coś Was zainteresuję i też zostaniecie na dłużej. Pozdrawiam

      Usuń
  10. Zostałyście nominowane do Liebster Award ;* Szczegóły na moim blogu: http://miloscnieznalitosci.blogspot.com/ <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Zostałaś nominowana do Liebster Award.
    Gratuluję!
    Więcej u mnie na blogu ---> http://xxpower-of-dreams-louis-tommlinsonxx.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Przepraszam, że krótki komentarz, ale chcę tylko zaznaczyć, że czytam.
    Mimo, że nie lubię długich rozdziałów to dla tego opowiadania robię wyjątek, bo ciekawi mnie jak akcja, która już w tej chwili idzie jak burza się potoczy. :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Witaj :)
    Zostałaś nominowana do #Liebster Award.
    Pozdrawiam i gratuluję
    http://totajemnicaopowiadanie.blogspot.com/2014_09_01_archive.html

    OdpowiedzUsuń